Raj... czyli tam gdzie krówek wiecej niż puszek
Tak przynajmniej jest na drodze krajowej nr 20 w Austrii. No ale może zaczne od początku.
Relacja z przygotowan i wrażeń z podróży poślubnej w Austriackie Alpy. Miało być zwięźle ale wyszła hmm.. raczej lektura dla wytrwałych..Była to nasza pierwsza duża wyprawa więc niepewność oczywiście była spora. Ale no risk no fun. Wybaczcie przydługi opis ale może akurat to komuś ułatwi decyzje i przygotowania do własnego wyjazdu. Pomysł, aby wybrać sie motocyklem w Alpy zrodził mi sie już przed kilku laty. Jako, że kilka miesięcy temu wzieliśmy ślub z Moniką to był doskonały pomysł na podróż poślubną. Niebanalny przynajmniej, pozostawało przekonać małżonkę. Całe szczęście nie było problemu
uff.
Plan był na dziesięć dni, 21-30 sierpnia. Cel - rejon Zillertal w Austrii. Jako, że to podróż poślubna odpuściliśmy sobie namioty i kempingi. Szczerze mówiąc trudno sobie wyobrazić (wiem że sie da
zapakowanie na krówke oprócz dwóch osob jeszcze namiotu, śpiworów, karimat, palników i garnka. Spanie wiec było na kwaterach prywatnych, które bez problemu można rezerwować w internecie. Najlepszym wg mnie serwisem alepejskim jest
Tiscover.com. Wybór miejsca, terminu i ceny jak kto lubi. W sumie w Alpach pięc noclegów, Gerlos trzy noclegi (kwatera 90 euro za 3 noce i dwie osoby). I Flachau dwa noclegi (66 euro). Potwierdzenie przychodzi mailem a na miejscu wszyscy wszystko wiedzą. No problem. Po drodze nocowaliśmy jeszcze w Cieszynie i u rodziny w Wiedniu. W drodze w sumie cztery noce. Gerlos i Flachau służyły jako bazy wypadowe na dalsze podboje. Tym bardziej praktyczny był taki scenariusz, że można było jeździć bez pełnego ekwipunku, który zostawał 'w domu'.
Wybór Gerlos i Flachau jako miejsc wypadowych wynikało z ich lokalizacji i bliskości miejsc, które chcieliśmy odwiedzić. Samo Gerlos rewelacyjnie polożone na 1600 mnpm. Trzeba sie tam wspinać z każdej strony z poziomu ok 700m npm wiec każdy wyjazd z domu wiązał sie od razu z niezliczoną liczbą wypasionych winkli. A cóż wiecej trzeba na początek i koniec dnia
. Do samej miejscowości prowadzi np Gerlos Alpine Road (ale jest też darmowa alternatywa) przez Gerlos Pass. Flachau to miejscowosć typowo narciarska wiec o kwatery nietrudno.
Przygotowania do wyprawy zacząłem już ponad rok wcześniej. Pierwszym krokiem była zamiana Suzuki DR 650 na TDM 900. Pewnie fani DRek sie ze mną nie zgodzą, ale dla mnie osobiście na tej kanapie kilometrów nakręcić w tysiące nie dał bym rady. Do dalekobieżnej turystyki to tylko Turystyczny Dobry Motor. Wybór padł również na krówkę z racji wzrostu (192cm). Wolałem nie siedzieć jak słoń w gokarcie więc moto musiało być spore. Krówka została wieć zanabyta i oddana do mechanika na leczenie. Sporo tego było i w szczegóły nie bede sie wdawał ale ukłon w strone Michała z Farbiarskiej, który sprzęta przygotował. Zakupiłem Michelin Pilot Road 2 bo Bridge nabyte z moto straszyły już kołkami i celulitem. A styczność z podłożem należała nam sie odpowiednia. Przeczytałem sporo i w końcu postanowiłem dołożyć troche ekstra za opisywaną jakość Pilotów 2. TDMa miała już w zestawie Scootoiler. Doskonała sprawa w trase. W DRce tego nie było, a tutaj tylko regulacja podajnika oleju i kilometry można nakręcać bez ręcznego smarowania. No i obowiązkowo krówka miała mieć kufry. Tutaj akurat topcase i dwa boczne Givi miała w zestawie. Na koniec dokupiony został tankbak.
Leczenie motocykla zakończyło sie na dwa tygodnie przed wyjazdem. W miedzyczasie (jak sie później okazało) czekało mnie niebywałe wyzwanie - ubrać na motocykl małżonke! Ile było dyskusji i sprzeczek. Jade w dżinsach, nic mi nie będzie. Nie, kochanie nie ma mowy! Bezpieczeństwo i suche portki to podstawa. I tak przez dłuuuugie dni. Z kurtką nie było problemu. Na moto bajzlu na Służewcu udało sie
wybrać Modeke. Do tego rękawiczki damskie BF (słabe). Buty kompromisowo górskie, wodoodporne za kostkę mieliśmy już na stanie w domu. Teraz sprawa najważniejsza - spodnie. Oj ile było przymiarek, sklepów, prób i błędów. Ale zaciskałem zęby bo wiedziałem, że warto. Ostatecznie zakończyliśmy na spodniach IXONa. Bo ładnie leżały a i zdawały egzamin. Musiały przecież być skrojone idealnie bo jednak jedziemy nie tylko jeździć ale coś zobaczyć, zwiedzić. Monika wyglądała jak z katalogu. To może jeszcze słowko o męskim stroju. Kurtka BF (polecam) i buty Bullsona (bardzo polecam) i spodnie Bullsona (nigdy nie kupować!). Przemakające od tyłka a niby wodoszczelne. Wkładka z gumy nie przepuszczająca powietrza została wypruta z pierwszy dzień wyprawy. Wiadomo, że z pogodą w górach jest jak z kobietą - nigdy nie wiesz co Cie czeka wiec na duże deszcze kupiliśmy ciuchy wodoodporne w Decathlonie. W sumie kurtka i spodnie za 100zl. Kupiliśmy też gumowe ochraniacze na rękawice i buty (w necie). Te na rękawice kompletnie nie zdały egzaminu. Spróbowałem raz i od razu wróciły do kufra. Nieporęczne, trudno kontrolować kierownice, nie wspominając o kierunkowskazach. Ochraniacze na buty ostatecznie nie testowane. Dobrym pomysłem było zabranie dwóch par rękawic, letnie plus zimowe. Bielizna termoaktywna - koszulki konkretnie. Nie wiem czy nie spisywała sie lepiej niż podpinki z kurtek. Z innego wyposażenia wzieliśmy 1l oleju, klucze (raczej z nadzieją, że nie będą potrzebne tym bardziej, że mechanikiem czy ekspertem to siebie nie nazwę), taśma elektryczna, taśma power tape, apteczka (koniecznie! ale o tym później), ubezpieczenie podróżne i assistance (koszt na moto i dwie osoby ok 140zl). Inne rzeczy, z których nie skorzystaliśmy to kamizelki odblaskowe, kołnierz i pas nerkowy (kurtki sie tutaj spisały). No i nie można zapomnieć o mapie. Austria w skali 1:300 000. Mapa dobra, ale szczerze mówiąc mogłaby być jeszcze bardziej dokładna. Momentami brakowało niektórych numerów dróg. Mieliśmy też gps'a. Ten był
przydatny w mieście. Jednak w trasie zdecydowanie mapa była bardziej praktyczna. Codziennie przed jazdą rozpisywałem tez roadbook co okazywało sie niezastąpione. Na każdy dzień mieliśmy z grubsza pomysł będąc jeszcze w Warszawie. Pomysły zebrane z różnych relacji i serwisów w necie. Ogólnie austriackie serwisy są dopracowane idealnie. Każda miejscowość, region, trasa ma swoją witryne, np:
http://tiscover.comhttp://www.zillertal.at/http://www.gerlosstrasse.at/en/pAreise/http://www.tauerntouristik.at/en/schlegeis/arrival/index.phphttp://www.nockalmstrasse.at/en/Malta Hochalm Road, jaskinie lodowe w Werfen czy Svarowski Cristal World (dla Pań na zachęte:) Oczywiście nie wszędzie byliśmy ale poczytać i odwiedzić warto. A jeśli o lekturze mowa, to na pewno przydała sie pozycja 'Motocyklista Doskonały'. Po mimo już kilkuletniego doświadczenia z motocylem, dopiero niedawno wpadła mi w ręce ta książka. Bardzo przydatne okazało sie poszerzenie wiadomości o zabieraniu sie do winkli i stosowaniu przeciwskrętu. Szczerze polecam.
Starczy tego przydługawego wstępu..czas zabrać sie w drogę. Tutaj link do trasy:
Dzień 1
Ogólnie wyjazd miał w zamiarze być turystyczny wiec nie nastawialiśmy sie na nawijanie tysiąca km w jeden dzień. Założenie było takie, że unikamy jazdy w nocy a skoro rekreacja to raczej krówki nie dosiadaliśmy przed 10 rano. Z Warszawy wyruszyliśmy w strone granicy około południa. 390km do Cieszyna i tam nocleg. W poszukiwaniu noclegu, przez przypadek udało nam sie nawet już w mieście nieświadomie przejechać do Czech. Zalety Unii
Paszportów z resztą również nie mieliśmy. Pogoda dopisywała a spanie ostatecznie znaleźliśmy w ośrodku MOSiRu w Cieszynie. I tu wracamy do tematu spodni Bullson. Z wcześniejszych testów wiedziałem, że przemakają i to w kroku wiec trochę słabo. Woda spływająca po kurtce akurat lubi lać sie właśnie tam. Do tego nie oddychające bo miały gumową podpinke wszytą pomiedzy podszewke. Wniosek był prosty, skoro i tak przemakają to równie dobrze można z nich zrobić spodnie oddychające. Tak więc wspólnym trudem i sprytem udało sie dziadostwo wypruć. Co później w upałach okazało sie zbawienne. A żona, po pierwszym dniu zadowolona!
Dzień 2
Od granicy już tylko skok do Wiednia (właściwie bliżej niż do Warszawy). W sumie 750 km od domu. Ząbek przez Czechy (winiet nie trzeba) i reszta przez Słowacje (tutaj winieta miesięczna lub tygodniowa) do Bratysławy i dalej 80km do Wiednia (w Austrii winieta 10 dni. ma sens). Zawsze żona może sie pochwalić, że z mężem w podróży odwiedziła w jeden dzień cztery kraje
Nie lada wyczyn.
Większość trasy w autostradzie co powiedzmy nie jest szczytem marzeń ale dużo lepsza autostrada słowacka niż czeska po betonowych płytach. Aura bezdeszczowa w czasie jazdy. Dotarliśmy na miejsce ok 14tej i dopiero zaczęło padać. Krótkie zwiedzanie popołudniowo wieczorne, w programie parlament, ratusz, uniwersytet, kawa po wiedeńsku. Wikt i spanie u kuzynki. Tutaj wielkie podziekowania przesyłamy dla Patryka i Martyny, którzy nas ugościli. Drobne objawy przejechanych kilometrów na siedzeniu ale żona zadowolona.
Dzień 3
Celem Gerlos czyli przeprawa przez Austrie i Alpy. Od razu skasowałem myśli o jechaniu autostradą bo nigdy bym sobie nie wybaczył ominięcia całej frajdy przejazdu przez góry. Trasa liczyła blisko 500km co przez góry myśle nie jest takie proste. Wiedziałem, że dzień bedzie długi ale to co nasz czekało warte wysiłku. Aura sie nie zapowiadała najlepsza. Po wieczornych deszczach w stolicy rano nadal było pochmurnie i mżyło. Właściwie już po 40km od Wiednia zaczynają sie góry a po ok 100km złapał nas deszcz. W ogóle poranek szedł jak po grudzie - najpierw postój na kawe (już w klimatycznej górskiej knajpie) w celach grzewczych, później przebieranki w ciuchy przeciwdeszczowe bo zaczęło padać a dosłownie pięć zakrętów po tym, gwóźdź programu czyli Policja.. Pan policjant (bez uśmiechu) zaprosił na boczek i kazał podjechać pod busa. A że nasz niemiecki jest na poziomie dwulatka i dogadujemy sie rękami i nogami wspomagając angielskim nie bardzo wiedziałem co nas czeka. Przed zatrzymaniem jechaliśmy ok 80km/h. Z busa wyszło dwóch w cywilu z miernikami. Bez zbędnych formalności wetknęli sondy w wydech, mikrofon obok i dalej wkręcamy moto na 4tysiące obrotów. I wszystko było jasne o co chodzi. Nie wiem dokładnie co wyszło z pomiarów i jakie są przepisowe limity, ale dalej z panem policjantem zaczeliśmy dyskutować (tzn. on po niemiecku a ja ledwo ledwo) o co jeszcze mu chodzi. I chodziło o.. apteczke. Była uff. To znaczy w apteczce mogło by być pół kilo gwoździ ale torebka była czerwona z białym krzyżykiem i to sie liczyło. Alles było in ordnung i jedziemy dalej drogą krajową nr 20. Niesamowicie pozakręcana trasa, szczególnie polecam odcinek od Traisen do Mariazell. Przed samym celem - Gerlos zastała nas jeszcze Gerlos Alpine Road (platne 4euro) i wspinaczka tym samym na 1600m.Kwatera, wlaściwie małe mieszkanko na miejscu okazała się idealna. Tutaj zostajemy 3 dni. Do tej pory nawinięte 1225km. Żona zmęczona ale zadowolona
Dzień 4
Pogoda nadal dopisywała, słonecznie i prawie bezchmurnie. Postanowiliśm więc skorzystać i wybrać sie na GrossGlockner bo nigdy nie wiadomo kiedy aura sie zmieni. Do miejscowości Bruck mieliśmy jakieś 80km dojazdu, później zapłacone 18 euro za wjazd i można sie cieszyć najbardziej niesamowitą trasą jaką w życiu jechałem. 53km, dziesiątki winkli, wspinaczka na 2500m i panorama zapierająca dech w piersiach. Fakt, że Monika z tylnego siedzenia widoków miała wiecej, ale za to ja prawdziwą frajde z jazdy. Biker's Nest jest na szczycie trasy skąd można dalej jechać w strone lodowca Pasterze. Tutaj fotka z lodowcowym jęzorem i powrót w strone Bruck. W sumie nawinięte 1470km. Żona widokami zachwycona
Dzień 5
Tym razem z wyruszyliśmy w przeciwną strone z Gerlos - do Inssbrucka. Po drodze miał być damski hit wyjazdu czyli fabryka Svarowskiego w Wattens. I był - tylko okazał sie marnym hitem a bardziej wciskanym kitem. Teraz to wiemy. Ale Inssbruck sprawił doskonałe wrażenie. Miasto nad którym wznoszą sie skaliste szczyty siegające 2000m. Do tego stare miasto robi wrażenie. Na koniec zostawiliśmy skocznie w Bergisel i zamek Ambras. Za wszystkie atrakcje wypłacić nie sposób bo jeden typowo turystyczny dzień może zrujnować portfel. Wszędzie opłaca sie minimum 7-8 euro za osobę. Żona zadowolona i w kryształy obkupiona
Nawinięte 1640km.
Dzień 6
Dzisiaj przenosiny z Gerlos do Flachau. Po drodze zwiedzamy wodospady Krimml, Kaprun, lodowiec Kitzsteinhorn gdzie można wjechać na ponad 3000m. (byliśmy na 2500 moto wiec sobie darowaliśmy - ale tutaj narty cały rok!). Dalej do Zell Am See. Korzystając z upalnej pogody zaliczyłem kąpiel w jeziorze z panoramą gór w tle. Do samego już Flachau zgubiliśmy lekko droge i spotkała nas typowo górska
niespodziewanka. Ulewa albo i oberwanie chmury. Wyletnieni, bez podpinek i zapiętych zamków w kurtkach zaczęło lać tak że trzeba było sie chować. Tylko zanim to sie udało byliśmy kompletnie przemoczeni. Do kwatery pozostało nam 2km!! Jadąc dalej i widząc niewiele, studzienka kanalizacyjna nie zdołała jeszcze odebrać wody i wjechaliśmy na koniec w kałuże. Taką, że Monice woda włała sie górą do butów. Ale żona i TDMa były dzielne i udało sie przejechać. Za 1000m cel.. Obawiałem sie czy nie będzie problemów z paleniem krówki ale niespodzianki nie było. Nawinięte w sumie 1830km.
Dzień 7
Z Flachau do Salzburga dzieliło nas jedyne 80km. Miasto położone w niższych górach niż Inssbruck ale wrażenie robi równie imponujące. Turystów z resztą w obu miejscach jest pełno. Przyciąga ich pewnie miejsce urodzin Mozarta. Niedaleko miasta zwiedziliśmy zamek Helbrun, który słynie z tzw. 'trick fountains'. Warto zobaczyć bo nieźle można sie ubawić. Markus Sittikus - biskup, który go zbudował miał niezłe poczucie humoru. Nawinięte 2006km.
Dzień 8
Dzień powrotu z Alp do Wiednia. Po przybyciu na miejsce dowiedzieliśmy sie, że temperatura siegała nawet 33 stopni. Na wieczór zafundowaliśmy sobie wraz z kuzynką zwiedzanie Schonbrunn i wypasione lody. To tak na deser i pożegnanie z Austrią. Nawinięte 2340km.
Dzięń 9
Dzisiaj powrót do Polski. Pierwszy dzień, który naprawde można zaliczyć do deszczowych. Cały dzień padało ale bez ulewy. Dało sie jechać tylko momentami bywało ślisko. Na takiej nawierzchni Piloty Roady jakoś mnie nie przekonały. O ile na suchym było doskonale, na mokrej nawierzchni nie miałem do nich zaufania. Po drodze przystanek na obiad na Słowacji (cena obiadu za dwie osoby to tyle co w Austri za jedną). Bez przygód dotarliśmy do Cieszyna na nocleg. Żona zmoczona ale najbardziej za synkiem Wiktorem stęskniona.
Dzień 10.
Z granicy wyruszylismy o 8 rano. Przy suchej ale wietrznej pogodzie i walce z koleinami dotarliśmy do Warszawy wczesnym popołudniem. Nareszcie w komplecie z Wiktorem. Przejechane 3103km.
W Alpy koniecznie trzeba wrócić!! Krówka spisała sie doskonale i niezawiodła ani razu. Spałała ok 4.5 l. Paliwo w cenie ok 1.12. W sumie koszty paliwa to ok 160 euro. Do tego zakwaterowanie ok 150 euro, wieniety 18 euro, spanie w Polsce i pozostałe widzimisie. Pogode wygraliśmy na loterii a im dalej od wyjazdu, tym lepiej go wspominamy. Teraz plany na kolejne lato - pewnie Norwegia albo Bałkany.