Witam, a więc tak:
1. Start - Skoczów koło Cieszyna (plan na pierwszy dzień to ponad 720 km) nocleg już w Alpach. Trasa na Brno, Wiedeń - aż pod same alpy. Trasa super, dużo tuneli i fajnych dróg przez małe alpejskie miasteczka. Nocleg w fajnie położonym miasteczku Sankt Johann im Pongau - pole namiotowe 18 E (za dwie osoby)- fajnie i czysto.
2. Dzień drugi - wyjazd w kierunku Zell am See na Grossglockner Alpenstrasse - 48 km pięknej pogody, niesamowitych widoków i wielu, wielu zakrętów bez żadnych barierek - ale i też dużo puszek i autobusów - lepiej pojechać tam wcześnie rano puki nie ma tam tylu samochodów - koszt za tę przyjemność to 18E - ale warto - wrażenia są nie do opisania. Odpoczynek na szczycie i przejazd przez LIENZ (rewelacyjne szybkie trasy i tunele) w kierunku na Gerlos AlpenStrasse - ta trasa wysokogórska już nie tak krajobrazowa, ale tez warto się przejechać - zakręty nie tak ostre, można sobie bardziej poszaleć, mniej ludzi, samochodów a autobusów wogóle - jedyne 4,5 E. Zjazd w kierunku na Zell am Ziller, przez wiele miasteczek i mnóstwo zakrętów. Nocleg znaleźliśmy w Zillertal (3 km od Zell am Ziller) camping Aufenfeld. Polecam wszystkim kto wybiera się w te rejony, w cenie jest basen otwarty, kryty, termalny. Jest bardzo czysto, w obiekcie pralnia i suszarnia - a nocleg to 20 E za dwie osoby - naprawdę polecam. W tym dniu po zrobieniu 250 km po samych górach basen to było to co tygryski lubią najbardziej
3. Trzeci dzień w założeniu miał się skończyć już we Włoszech nad Gardą, ale po drodze chcieliśmy zaliczyć jeszcze jakąś trasę alpejską, a nawet w planach były dwie (Timmelsjoch i Stelvio) jednak zdecydowaliśmy się tylko na tą drugą. Rano wyjazd w kierunku autostrady na Insbruck (pięknie położone miasto wśród skalistych gór alpejskich, a nad miastem robi wrażenie skocznia narciarska, która zbudowana jest na wierzchołku góry pod która jeszcze biegną ze 3 autostrady tunelami na różnych wysokościach (tutaj GPS oszalał - nie widział na której drodze jest w danej chwili), za Insbruckiem jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i skręcamy w prawo na 4,5 km tunel (gdzie można się schłodzić) i w górskie drogi przez małe miasteczka w kierunku włoch. Trasy rewelacyjne, stare ciasne tunele, miasta miasteczka. We Włoszech mijamy jeszcze zalane miasteczko gdzie wystaje tylko wieża kościelna z nad wody - fajny widok - polecam. w końcu popołudniu dojeżdżamy pod Stelvio i co? i zakrety, zakrety i zakręty - mnóstwo - ponad 20 km zakretów tak ostrych, że samochody biorą je na dwa razy
. Dla mnie z trzema kuframi i namiotem była to trochę męczarnia - sami wiecie jak TDm zachowuje się na 2, albo szarpnie albo zdechnie - więc żeby bezpiecznie pokonac zakręty często trzeba było z rzucać się aż do 1 (ale to pewnie jeszcze brak doświadczenia) na szczycie widoki nie samowite no i śnieg, zresztą jak na innych trasach. Zjazd okazał się jedną z najlepszych tras jaką jechałem - zakręty już nie tak ostre - bardziej płynne, dużo ciasnych tuneli, gdzie lała się woda na głowę i było g....o widać jak się wpadło w nie z pełnego słońca (kumpel jeździł w ciemnych okularach - ten to dopiero nic nie widział). Zjazd w kierunku Tirano, a później cały czas górskimi trasami, przez miasteczka gdzie momentami ciezko było się minąć z samochodem osobowym - tak było ciasno.Trasa wiedzie przez zimowe kurorty z licznymi wyciągami i kolejkami. W końcu ok. 19.00 dotarliśmy do autostrady
i jeszcze tylko ok. 100 km. Nocleg znaleźliśmy w Lazise (tutaj pole najdroższe 20 E za osobę za dzień - no ale takie są włochy - drogie) namiot rozbijaliśmy już po ciemku - ale zmęczenie i zadowoleni. Zrobiliśmy ok. 500 km z czego 200 autostrady a reszta góry, góry i góry - ale warto było. To był chyba najgorszy dzień jeśli chodzi o zmęczenie - upał tak się nam dawał we znaki, że nawet jazda w samych majtach nic by nie dała.
4. Czwarty dzień to wyprawa już na luźno do Verony - szybkie zwiedzanko najważniejszych kilku miejsc i szybki powrót nad Garde by juz do wieczora tam rozkoszować się dniem wolnym podczas ożeźwiającej kąpieli tudzież schłodzonym piwkiem.
5. reszta wyjazdu to już nie góry a tylko zaliczanie kolejnych popiularncyh kąpielisk - tak więc zdecydowaliśmy się szurnąć szybko autostradą ok. 400 km na Słowenie by tam zażyć kolejnych niezapomniach doznań podczas kąpieli w adriatyku w miejscowości Piran - polecam to miejsce - fajne miasteczko, urokliwie położone na klifach - pole namiotowe to już miało normalna cenę bo 24 E na dwie osoby.
6. Dzień szósty to kolejne 460 km w kierunku Węgier nad Balaton. Tam po upalnym dniu rozbilismy namiot na polu namiotowym, które umiejscowione było wzdłuż brzegu przez ok. 2 km. Tak więc żeby cośkupićw sklepie trzeba było jechac na motorze
Pole fajne, cena OK - 20 E za dwie osoby. Namiot mieliśmy rozbity praktycznie przy samym brzegu jeziora (jedny co było nie do wytrzymania to roblae, które lubią sobie siedziac w trawie, chyba, ze rozłozy się w tym miejscu namiot - to lubą siedzieć w namiocie, na namiocie, w butach, w kufrach, na łańcuchu i wogóle wszędzie gdzie się da. Dlatego cieszylismy się, ze jesteśmy tam tylko jeden dzień.
7. Siódmy dzień to myśl już o tym jak najszybciej dostac się do domu. Przed nami ok 500 km. Ale uznaliśmy, że nie bedziemy się spieszyć i postanowiliśmy wracać przez Słowację, ale górami. i tak udaliśmy się w kierunku Budapesztu dalej na Sahy i w kierunku Bańskiej Bystrzycu przez Donnovaly, fajne trasy, bardzo szybkie zakręty, chodź już nie tak dobrze utrzymane. Obiad na Słowacji w Donovally, można tam spotka bardzo wilu motocyklistów - to chyba ulubione miejsce na niedzielne wypady dla motocyklistów z Węgier czech i słowacji. Poźniej kierunek Martin, Oravski podzamok Zwardoń Istebna, wisła no i dom - tak więc znowu ok. 300 km zrobione w górach.
Ogólnie wyprawa udała się rewelacyjne - ani kropli deszczu, paliwo wszedzie w podobnych cenach ok. 1,3 E, we włoszech ok. 1,4.
Na przyszły rok planujemy pojechać w drugą stronę - kierunek Odessa - ale to już w większym gronie. W alpy wrócimy jeszcze napewno, bo jest tam gdzie pojeździć. Pozdrawiam wszystkich - uważajcie na siebie - HEJ