Krótki, lecz treściwy wypad na południe.
W 7.09 tj.wtorek ok.11 zaplanowaliśmy spotkanie naszej czwórki w Barwinku.
Skład ekipy to:
Ja czyli Artur Krosno GS1200
Artur z Lublina Wiadro
Robert Krasnik Wiadro
Grzesiek Zamość Wiadro
Spotykamy się w stacji benzynowej w Barwinku tankowanie i wylot w trasę.Przez Słowację i Węgry postanowiliśmy omijać autostrady co nieco wydłużyło nam czas przejazdu choć oszczędziliśmy ok.100 km.Na Węgrzech zaczęło coraz mocniej padać i postanowiliśmy szukać jakiegoś noclegu. Zainstalowaliśmy na terenie basenu w domku bungalowym mała impreza i spanko.Rano 0k.8 startujemy w kierunku granicy z Serbią gdzie szybko docieramy,odprawa i ognia cały dzień to tylko autostrady i stacje benzynowe. Już po zmroku docieramu do granicy z Macedonią .W Skopje jesteśmy ok.22.Zatrzymujemy się w stacji benzynowej ,aby zakupić jakiegoś miejscowego browarka na wieczór tu zonk-prohibicja’’alkoholu nie prowadzimy” Trudno jedziemy szukać hotelu.Udało się w miarę szybko zakwaterować.Pryszn ic i po chwili siedzimy już w bufecie popijając chmielowy trunek planujemy trasę na kolejny dzień.
Rano ok.8 pakujemy motory a z pobliskiego lasu docierają odgłosy strzałów z karabinu maszynowego- jest ciekawie,ruszamy w kierunku Kosowa.Po kilkunastu minutach jesteśmy na granicy odprawa bez problemów,lecz musimy wykupić ubezpieczenie.Naszy m pierwszym celem jest Pristina do której prowadzi prosta droga całkiem dobrej jakości,przy której znajduję się niezliczona ilość złomów samochodowych,co raz mijamy samochody opancerzone KFOR.Wreszcie jesteśmy w stolicy.Krecimy się trochę po mieście gdzie każdy zwraca na nas uwagę, może dlatego że jesteśmy na motorach ,a tam motocykla nie widziałem choć jest trochę skuterów.W Pristinie daję się zauwarzyć że broń to coś naturalnego w jakieś bocznej uliczce widzimy gościa stojącego z kałachem w ręce,oraz dzieci bawiące się petardami, których wybuchy coraz odwracają nasze spojrzenia. Robimy trochę zdjęć i wypad z powrotem.Zatrzymuje my się w przydrożnej pizzerii kawka,dwie pizze na czterech i jazdaPo kilku kilometrach zauważam żółwia pędzącego przez drogę,takiej okazji nie możemy przepuścić zatrzymujemy się robiąc kilka fotek.Teraz.kierune k Albania gdzie jesteśmy wczesnym popołudniem.Zaraz za granica zaskakuję nas piękna nowa droga z której zauważamy dużą ilość schronów i tu bez namysłu nawrót zjeżdżamy w pola i za chwilę robimy sobie i naszym motorkom zdjęcia z bunkrami.Pora jechać bo dzisiaj jeszcze czeka nas długa droga przez góry w kierunku miasta Shkoder.Jadąc półkami skalnymi pokonujemy niezliczoną ilość zakrętów często z nawrotami zmuszającymi nas do zapięcia pierwszego biegu.Póżnym popołudniem spotykamy dwóch Polaków z Niemcem ,którego poznali gdzieś po drodze i o tego momentu jadą wspólnie.Krótka pogawędka i jazda.Zaczyna zapadać zmierzch zatrzymujemy się w jakimś małej smutnym miasteczku ,aby zrobić zakupy na wieczorny biwak,od razu otacza nas grupa dzieciaków która jest bardzo upierdliwa dotykając każdego elementu motoru i naszego ekwipunku,próbując przymierzać kask itp.Robimy zakupy w parach jedni pilnują naszego dobytku drudzy robią zakupy.Szybko z tamtąd spadamy szukając dogodnego miejsca dla rozbicia namiotów po kilkunastu kilometrach znajdujemy w głębi lasu dogodną polankę na której zakładamy obozowisko,gotujemy zupkę i degustujemy „wodę ognistą” i do spania w nocy budzą mnie spływające krople deszczu po moim tropiku.Rano wstajemy ok.6.30 jedząc śniadanie czekamy aż wyjdzie poranne słońce i osuszy nasze mokre tropiki,niestety nie mogąc się doczekać pakujemy je na mokro i w drogę. Po drodze znowu zastaje nasz deszcz.Postanawiamy zajechać do przydrożnej knajpki na
poranną kawkę.Delektując się aromatem albańskiej kawy podziwiamy przechodzące poniżej szczytów gór chmury,oraz przebijające się przez nie promienie słońca.Postanawiamy jechać dalej w kierunku Shkoderu do którego pozostało nam ok.40 km,jeszcze po drodze kilka fotek i jesteśmy w mieście.Zatrzymujem y się na tankowanie –stacja benzynowa całkiem europejska,lecz niestety karta nie hula-płacimy gotówką i po konsultacji trasy z obsługą ruszamy w Góry Przeklęte, zatrzymując się co kilkaset metrów robić zdjęcia.Po kilkunastu kilometrach widząc już szczyty gór spotykamy się z samotnym jeźdźcem,który okazuje się Polakiem z Rzeszowa jedzie na Dl 650 udziela nam kilku wskazówek i lecimy dalej.W miejscowości Dedaj postanawiamy coś zjeść ,wybór padł na regionalny się specjał którego nazwy nie potrafię wymienić.Syci do granic możliwości ruszamy w kierunku przełęczy.Początek piękna, asfaltowa, wąska droga z jej wszelakiej maści czworonożnymi mieszkańcami.Po kilkunastu kilometrach koniec sielanki,szuterek, kałuże i co gorsze duże kamienie.Na początku nas to bardzo bawi,lecz w miarę zapadającego zmierzchu zdajemy sobie sprawę ,że nie mamy szans na dotarcie do Theth nasze opony nie nadają się na taką „satankę”,postanawiamy zawrócić , a dotarcie do Theth zostawić jako cel przyszłych podróży.
Jako cel na dzisiejszą noc ustawiamy Velipoje wybrzeże albańskiego którego docieramy w strugach deszczu.Po dotarciu dostajemy głupawki która kończy się zakopaniem Wiader po osie.Tym scenom wpatruje się z za przyciemnianej szyby Mercedesa jegomość w ciemnych okularach,który okazuje się zarządcą(czyt.mafiozo),krótka wymiana zdań i jesteśmy już w jego hotelu do którego prowadzi droga usłana śmieciami niczym wysypisko,ale sam hotel niczego sobie żelazna brama a za nią inny świat,prawdziwie europejskie warunki.Rozpakowuje my się kąpiel,oraz integracja z tajemniczym kierowcą Mercedesa ,który okazuje się niezłym” numerem”miedzy innymi ma na sumieniu morderstwo w zamście za ojca oraz postrzelenie policjanta.Wieczór upływa na opowieściach naszego Loui przy akompaniamencie Rakiji.Rano wstajemy ok.8.00 i zaraz pojawia się nasz albański kompan oznajmiając że chciałby nam pokazać zamek w Shkoderze,za chwile jest na wiadrze Grześka i oczywiście bez kasku. Jedziemy tak ok.40 km.Na widok zamku nasz albański kolega wymownym ruchem ręki wskazuje że wjedziemy do środka na motocyklach.Do zamku prowadziła kamienista bardzo stroma,wąska i kręta droga.Na widok naszego Loui otwierają się wrota i wjeżdżamy do środka.Zatrzymaliśm y się schodzimy z motorów i wtedy podchodzi do nas pewien Pan z obsługi prosząc o przestawienie motocykli na bok.Tak też chciałem uczynić w jednym momencie na nierównej i kamienistej nawierzchni wywracam się razem z motocyklem na lewy bok. Pierwszy odruch postawić motor do pionu niby proste ,lecz w tym momencie zaczynam odczywać potworny ból w barku.Motor ustawiają koledzy a ja od tego momentu już o niczym nie myślę tylko o tym czy dam radę jechać.W czasie kiedy towarzysze podróży zwiedzają zamek ja próbuję zobaczyć co mi dolega.Powoli zdejmuję kurtkę ruch ręką do góry i choć nie znam się kompletnie na medycynie to widok unoszącej się kości pod skórą nie napawa optymizmem(coś się złamało).Widząc albańską rzeczywistość na wizytę w szpitalu na pewno się nie zdecyduję(może w Czarnogórze).Po jakimś czasie ból jakby trochę mniejszy .Postanawiam spróbować jechać.Grzesiek zjechał swoim motorem na dół po czym na piechotę wrócił się na górę po moje Bmw ja w tym czasie ze spuszczoną głową zszedłem w dół. Jak wszystkie motory znalazły się u podnóża zamku wsiadam na motor, ręce na kierownicę no i jakoś jadę.Po chwili jesteśmy już na granicy z Czarnogórą. Odprawa przebiegła bardzo sprawnie, ponieważ panowie celnicy skierowali nas na pas odpraw dla pieszych. Czarnogóra wita nas bardzo wąską i kręta drogą po której spacerują stada owiec, niedługo docieramy do miejscowości Bar podziwiając skaliste zbocza ,oraz piękne błękitne zatoki. W jednym z przydrożnych barów postanawiamy posilić się miejscowym specjałem ,którego niestety nazwy nie pamiętam. Koledzy postanowili zwiedzić miejscowy zamek ja jednak ze względu na moje ograniczone możliwości ruchowe zostaję na parkingu i zbieram w sobie siły na dalszą podróż. Po chwili wracają koledzy i ruszamy w kierunku św.Stefana tam też znajdujemy dwa pokoiki z tarasem .Szybki prysznic i już siedzimy na tarasie pod pięknymi kiściami winogron popijając miejscowe piwko. Wieczorem wyszliśmy zobaczyć wyspę w świetle księżyca .Wygląda imponująco tak samo jak ceny za pokoje mieszczące się na wyspie- hotelu .Ceny jak informuje nas ochroniarz od 800-2000 euro za noc od osoby. Wracamy do naszych pokoi koledzy delektują się jeszcze piwkiem a ja postanawiam położyć spać ponieważ daje mi się we znaki zmęczenie spowodowane ciągłym bólem mojego barku .W nocy budzą mnie nawracające na przemian ataki dreszczy i ciepła.Rano Grzesiek częstuje mnie mocnymi lekami przeciwbólowymi od tego czasu zaczynam w miarę normalnie funkcjonować .Śniadanie i startujemy w kierunku Durmitoru.Ładna pogoda sprzyja podziwianiu pięknych krajobrazów,mała przerwa na kawę w malowniczej knajpce i docieramy do kanionu rzeki Tary.Widoki zapierające dech w piersiach.Przy moście na Tarze robimy krótką sesję zdjęciową ,oraz serwis łańcuchów (ci co je mają).Zaraz po tym ruszmy w kierunku Żabljaka który, jest najwyżej położoną miejscowością na Półwyspie Bałkańskim 1450 m. npm.Jest to administracyjna stolica Parku Narodowego ,,Durmitor”, który w 1980r wraz z kanionem rzeki Tary został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego UNESCO. Przełęcz robi na nas oszałamiające wrażenie. Panująca tu cisza i spokój w połączeniu z widokiem gór, dziką roślinnością powoduje że każdy przejechany odcinek dostarcza niezapomnianych wrażeń. Niestety czas wracać choć chciało by się zostać tu dłużej. Przejazd przez całe pasmo zajmuje nam kilka godzin.Słońce zaczyna zachodzić a my zjeżdżamy wykutymi w skałach półkami skalnymi w kierunku rzeki Pivy.Kiedy ukazała nam się rzeka nie mogliśmy się nie zatrzymać prawdziwa uczta dla ducha.Niezabezpiecz one stropy tuneli ,spadające kamienie ,turkusowy kolor rzeki i mieniące się w zachodzącym słońcu skały to prawdziwa uczta dla oczu. Ruszamy w dół, zatrzymujemy się na chwilę , aby jeszcze spojrzeć ku niezapomnianym widokom. Po ok. 40 km jesteśmy na granicy Bośni i Hercegowiny. Jest już ciemno. Na przejściu leniwie krzątają się jakby zaspani celnicy, jednak
odprawiają nas po chwili i ruszamy w kierunku Sarajewa. Za granicą droga przypomina off-roadowy odcinek specjalny .Tak jedziemy ok.20km , póżniej robi się normalnie czyli docieramy do asfaltu. Jest coraz zimniej i postanawiamy szukać gdzieś noclegu, niestety nic nigdzie nie ma i tym sposobem dotarliśmy do Sarajewa. Pierwszy napotkany motel po hamulcach.. i nic.. brak wolnych miejsc, ale starszy pan nie daje nam odjechać-telefon do przyjaciela i za chwilę podjeżdża po nas samochód ,za którym udajemy się do motelu . Rozpakowujemy się, prysznic , no i coś by się zjadło. Schodzimy na dół , a tu zonk-bar zamknięty. Właściciel motelu (wyglądał na typowego mafiozo) widząc nasze miny wymownym gestem wskazuje ,że coś załatwi .Jeden telefon i mkniemy czarnym Audi , nie zważając na czerwone światła sygnalizacji z prędkością trzykrotnie większą niż dopuszczalna.
Trafiamy do, nieczynnego kebab baru w którym czeka na nas dwóch kucharzy i kelner. Wygląda jakby na nas specjalnie czekali , zamawiamy jakieś miejscowe ,gilowe specjały , które popijamy piwkiem. Wsiadamy do Audi w którym czekał kierowca i z prędkością światła wracamy na zasłużony odpoczynek do motelu .Nowy dzień wita nas gęstą mgłą ,lecz w południe świeci już piękne słońce. Postanawiamy zwiedzić Sarajewo, pierwsze jeźdźimy na motorach nie mogąc znależdź odpowiedniego miejsca do zaparkowania motocykli , później znajdujemy parking strzeżony , zostawiamy nasze rumaki i pieszo udajemy się do centrum gdzie co rusz widać ślady działań wojennych. Wzmocnieni pyszną kawą z burkiem robimy ostatnie zakupy, zdjęcia.Wskakujemy na motory, tankowanie i ruszmy najkrótszą drogą w kierunku domu.W Bośni pogoda nam dopisuje , co raz mijamy kompletnie zniszczone w wyniku działań wojennych domy ,a nawet całe wioski.Węgry witają nas ulewnym deszczem, który jednak szybko mija.Do Budapesztu docieramy już w nocy.Zatrzymujemy się na stacji benzynowej ponieważ chłopakom skończył się smar do łańcucha…..smaru brak!.Podobnie jest w kilku kolejnych stacjach benzynowych-ratują się polewaniem łańcucha olejem.Około godz.22 jesteśmy za Miszkolcem.Wszyscy jesteśmy już zmęczeni, zatrzymujemy się i uzgadniamy ,że Grzesiek, Robert, Artur „Wiadro” ponieważ mają jeszcze do domu ok. 500 km rozglądają się za hotelem ,ja natomiast postanawiam wracać do domu. Pożegnanie ostatnie próby odwiedzenia mnie od pomysłu samotnego powrotu i jestem już na trasie .Na Słowacji mgła doskwiera coraz mocniej. Na dodatek temperatura spada do ok. 5 st. więc zatrzymuję się wpiąć podpinkę. W gęstej mgle o godz. 2 w nocy jestem w Barwinku. Tankowanie i o 2.30 melduję się w domu .Chłopaki po południu, docierają również szczęśliwie do domu.
Dawno nic nie pisałem ,więc dzisiaj postanowiłem to nadrobić.
Kilka zdjęć w galerii.