Postanowiłem nie zakładać nowego tematu ale kontynuować ten.
Założenia wyjazdu:
wyjazd w piątek 24 maja 2013 o godz 5 rano
dojazd do Górzna trasą: Kraków - Kielce - Miedziana Góra - Piotrków Trybunalski - Łódź - Włocławek - Rypin - Górzno
przybycie na miejsce około 12.00
uczestnictwo w Mega Evencie geocachingowym
szukamy skrzynek w piątek, całą sobotę i niedzielę
powrót w poniedziałek 27 maja 2013
No i tyle jeśli chodzi o założenia. Życie zweryfikowało nasze poglądy.
Dzień pierwszy - 24 majaPlan był prosty, a nawet genialny w swojej prostocie. Bierzemy dwa dni urlopu, pakujemy wszystko na motocykl w piątek skoro świt, wyjeżdżamy o 5 rano i już około południa powinniśmy dotrzeć na miejsce żeby chyżo zabrać się za szukanie skrzynek. Przecież tyle ich tam jest, ogromną szkodą byłoby nie znaleźć jak jak najwięcej. Oczywiście życie po raz kolejny udowodniło że w ma w nosie i szyderczo śmieje się z planów zwykłych ludzi. Wyjechaliśmy o 7 rano, przez ponad 200 km jechaliśmy w ogromnej ulewie, zaczynaliśmy się już zastanawiać czy może jednak nie zawrócić, ale postanowiliśmy być twardzi i potraktować ten wyjazd jako trening przed późniejszymi wyprawami motocyklowymi.
Ze względu na ulewę nawigacja była schowana i jechaliśmy na czuja. Jako że dawno nie jechałem "siódemką", w Kielcach pogubiliśmy drogę, przez co w tej ulewie musieliśmy nadrobić ok 30 km przez Włoszczową, drogami w remoncie, objazdami, ruchem wahadłowym. Byliśmy przemarznięci i przemoczeni.
We Włoszczowej zostaliśmy wyłowieni z tłumu przez Policjanta.
- zna pan przyczynę kontroli?
- nie
- oświetlenie wyładowcze nie zgodne z przepisami. Proszę przygotować dokumenty i przyjść do radiowozu.
No więc zdejmuję garnek i rękawice. Moim oczom ukazuje się taki widok:
Odmrożenia I stopnia dłoni. Potwierdza to fakt, iż aby nabawić się odmrożeń temperatura wcale nie nie musi być poniżej zera. W dalszą drogę grzanie manetek na maska i zmiana rękawic "motocyklowych" na zwykłe polarowe. Na szczęście przestało padać. Ale wróćmy do kontroli drogowej.
- skąd jedziecie?
- z Krakowa
- gdzie?
- Górzno.
- Trochę zimno co?
Na potwierdzenie autentycznie nie potrafię opanować drgawek. Policjant też człowiek, włącza ogrzewanie w aucie na maksa.
- powinienem panu wystawić mandat 500 pln, zabrać DR i zakazać dalszej jazdy. Te światła są niezgodne z ustawą. Jestem motocyklistą i znam temat. Ale dziś Panu daruję.
(w tym miejscu był ogromny odgłos upadającego kamienia z serca). Chwilę pogadaliśmy o ksenonach itd.
- którędy teraz jedziecie?
- pogubiliśmy się i chcemy wrócić na Łódź, ale wcześniej musimy coś ciepłego zjeść
- 200 m dalej po prawej stronie macie knajpę z domowym jedzeniem, super żarcie, zawsze tam jadamy, jak potrzebujecie kasy to 400 m dalej jest bankomat. No a potem na skrzyżowaniu w prawo, przez 10 km będzie fatalny asfalt ale potem już po remoncie to się Wam będzie fajnie jechało. Szerokiej drogi.
Gdy już pozbierałem z ziemi wszystko co mi opadło (szczęka, ręce, rękawice, takie tam) poszliśmy zjeść i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Wracamy na trasę. Za Włoszczową wreszcie przestaje padać. Nawet zaczyna się suchy asfalt. W Piotrkowie Trybunalskim tankujemy, na stacji spotykamy trzech kolesi którzy się wybierają w przeciwną stronę, na Krym. Chwila gadki i się rozjeżdżamy. Dalej Łódź, trochę korków i gnamy dalej. Jest sucho więc można trochę nadrobić. Do tej pory zatrzymywaliśmy się co 50 km mniej więcej na gorącą herbatę.
We Włocławku chwila przerwy na stopniu wodnym. Rozprostować trochę kości, porobić fotki, pokazać Turbixonowi trochę świata:
Jedziemy dalej. Niestety 50 km przed metą zaczyna znowu lać. Najpierw powoli, potem już na całego. Nasze plany zostały już totalnie pogrzebane. Dojeżdżamy na miejsce, rejestrujemy się na imprezie, idziemy na kwaterę. Czas podróży 11 godzin. Dotarliśmy na godz. 18.00 o wielkim poszukiwaniu skrzynek nawet nie ma mowy. Jest nam zimno, mokro, jesteśmy zmęczeni, dupska bolą, rozwija się depresja. Przebieramy się i idziemy znaleźć jakąś knajpę. Oprócz dwóch zamkniętych pizzerii i restauracji agroturystycznych z daniami w stylu parówki po 20 pln czy pieczeń z dzika po 40 pln, udaje nam się znaleźć małą gastronomię "U Włodka". Człowiek z sercem na dłoni. Bierzemy dwa hamburgery po 6 pln i frytki po 3 pln. Frytki na świeżutkim oleju a lepszych hamburgerów w życiu nie jadłem. Po drodze na kwaterę znajdujemy dwie skrzynki i kładziemy się spać z nadzieją na lepsze jutro.
Piosenka przewodnia tego dnia która nam się kołatała po głowie całą podróż:
Dzień drugi - 25 majaWstajemy, patrzymy za okno i chce nam się płakać. Depresja się pogłębia. Za oknem leje, dosłownie leje. Podejmujemy decyzję: pozostajemy w śpiworach. Plan nadal się sypie. Po jakimś czasie decydujemy się wybrać na miasto, w końcu trzeba zrobić jakieś zakupy na kolację i śniadanie. W poczuciu załamania kupujemy czekolady, chrupki, chipsy. Za oknem jest tak:
https://www.youtube.com/watch?v=xJSIdFhkZJMBrak nam już ubrań na zmianę. W głowie kołata się myśl, że wydaliśmy tyle kasy na wyjazd, wszystko legło w gruzach. Cholernie żałujemy organizatorów imprezy, tyle pracy, poświęconego czasu i serca i wszystko się sypie przez rzecz na którą nie ma się kompletnie żadnego wpływu. Trzeba się zebrać na obiad. Zostawiamy wszystko na kwaterze, na ma sensu targać w ten deszcz aparatu i całej reszty. Wracamy do małej gastronomi "u Włodka". Mała knajpka z irytującą maszyną do jackpota, mieści się na parterze domu właściciela. Żadnego szyldu ani reklamy, wchodzi się z boku. Bez podpowiedzi lokalsów ciężko byłoby trafić. Pukamy zamknięte. No zajebiście. Głodni, zmarznięci, przemoczeni a do tego jedyna sensowna knajpa zamknięta. Po chwili drzwi się otwierają, właściciel troszke podejrzliwie na nas patrzy ale rozpoznaje z wczoraj. Okazuje się że niedługo mają mieć prywatną imprezę, chrzciny.
- Ale chodźcie jak Was tylko dwójka to szybko coś przygotuję
- Nie chcemy się narzucać ani sprawiać kłopotu
- Nie nie wchodźcie wchodźcie
Justynka bierze schab ja pierś kurczaka z frytkami. Jeden z lepszych obiadów w naszym życiu.
Płacimy, dodatkowo dostajemy rabat. Ciężko wyjść, właściciel człowiek z sercem na dłoni, zaczyna opowiadać o swoim życiu, zapomina że ma imprezę. Naprawdę czujemy się jak na obiedzie u rodziny. Gdy będziecie w Górznie koniecznie idźcie do knajpki "u Włodka" na ul. Ogrodowej, nie będziecie zawiedzeni. Jesteśmy mega szczęśliwi, pełne brzuchy dobrego jadła poprawiają nam humory. Dodatkowo, po wyjściu z knajpki okazało się, że przestało padać. Dwa szczęścia w jednym. Może ten wyjazd nie będzie aż tak stracony.
Podejmujemy decyzję żeby jednak spróbować zebrać kilka skrzynek skoro już tutaj jesteśmy. Przy jednej z nich spotykamy chłopaków z Inowrocławia. Po chwili rozmowy ładujemy się z nimi do samochodu i ruszamy na poważne łowy, 30 skrzynek w dwie godziny. Humory zdecydowanie dopisują, wyjazd zaczyna nabierać sensu, jest rewelacyjnie. Powietrze się ociepla, w lesie zaczyna być niesamowicie i ciepło. Żal tylko że cały sprzęt za wyjątkiem GPSa który był przy spodniach, telefonu i zapasowej baterii pozostały na kwaterze. Przedmioty na wymianę, aparat wszystko zamknięte w sali. No trudno.
Wieczorem chłopaki zbierają się na finał Ligi Mistrzów a my na kwaterę. Mamy umówione spotkanie z lokalną drużyną harcerską, która załatwiła nam darmowy nocleg. Po spotkaniu, w zdecydowanie lepszych humorach niż przez ostatnie dni kładziemy się spać. Z nadzieją na lepszy dzień.
Dzień trzeci - 26 maja
Wstajemy dość wcześnie. Piosenka przewodnia na dziś:
Patrzymy za okno i zapiera nam dech w piersiach. Jest słońce. Wczorajszego dnia pokrywa chmur miała 4000 m, dzisiaj po niebie przemykają obłoki, widać błękit i słońce. Upału nie ma, wieje mocny i chłodny wiatr, ale to drobnostki. Jest SŁOŃCE, natychmiast łapiemy wiatr w żagle, resztki smutku i depresji pryskają jak bańki mydlane. Jest RADOŚĆ. Ale natychmiast pojawia się problem
Serce aż błaga aby zostać i wreszcie ruszyć na poszukiwania, rozum twardo podpowiada żeby wykorzystać okienko pogodowe i wracać póki jest ładna pogoda. Słuchamy rozumu, kolejnych 500 km w deszczu już byśmy raczej nie dali rady. Ale żeby i serce było szczęśliwe postanawiamy do południa jeszcze kilka skrzynek znaleźć.
Tak wygląda wnętrze skrzynki geocachowej:
To po prawej to przedmiot podróżny - GeoCoin
Wędrówkę tego konkretnego możecie śledzić tutaj:
http://www.geocaching.com/track/details.aspx?id=2632382Jest cudnie. Kaski przypięte do bagażu, pierwszy drugi bieg, leniwie snujemy się polną drogą zatrzymując się po kolejne skrzynki. Co rusz natykamy się na innych poszukiwaczy skarbów którzy ruszyli do boju wykorzystując słońce, tak jak i my. Wszyscy uśmiechnięci, wszyscy wreszcie robią to po co tu przyjechali.
Górzno pokazało swoją prawdziwą cudowną twarz
Godz 12.00 trzeba ruszać do domu. Planujemy po drodze zbierać skrzynki jeśli będą dość blisko trasy. Drogę powrotną, planujemy przez Płock a dalej tak jak jechaliśmy w drugą stronę, ale tym razem chcemy dojechać do Miedzianej Góry.
Jedzie się bosko, choć przy wiejącym wietrze bardziej przypomina to halsowanie. Suchy asfalt i słońce pozwalają utrzymywać prędkość 100-120 km/h. Dość szybko pokonujemy kolejne kilometry.
Płock:
Jedzie się naprawdę przyjemnie. Samochody zjeżdżają i przepuszczają moto, można gnać przed siebie. Niestety za Kutnem wypadek. Stoimy dobre 40-50 min. Droga zamknięta. Osobówki jadą jakąś polną drogą objazdem. Nie czuję się na siłach aby z pasażerem i bagażem jechać rozmokłą błotnistą drogą. Wolę poczekać. Aż tak nam się nie spieszy. Mam czas wyjąć reklamówki z butów które zdążyły już przeschnąć.
Karetki odjechały, policja czeka na techników, głównodowodzący strażak się nad nami lituje
- zmykajcie, ale powoli
- tak jest, dziękujemy
Samochody nadal stoją.
W niedzielę dojeżdżamy do Piątku, małej miejscowości, ale jakże ważnej:
Sprawnie mijamy Zgierz, Łódź, w Piotrkowie znowu tankujemy na tej samej stacji. Na stacji gdy płacę za paliwo słyszę jak dwóch niebieskich wychodzących ze stacji, mijając kaczuchę rzuca: "Fajny sprzęt". Serce rośnie. Trafiamy wreszcie na właściwą drogę do Kielc. czemu do jasnej cholery nie pojechaliśmy nią w drugą stronę? Długie proste drogi, przez lasy, szeroko, samochody zjeżdżają, można się rozpędzić do 140. Nagle mruganie długimi, stoją. Zwalniam, tablica obszar zabudowany, lizak. W tej kolejności nie inaczej. Na budziku 80/50.
- Zaparkuj moto na parkingu i podejdź z dokumentami
- momencik, dokumenty mam w kufrze
- nie ma problemu
Parkuję, zsiadam, biorę dokumenty. Widzę wzrok Justynki który mówi, że mnie albo zabije albo wykastruje.
- Panie kierowco za szybko
- naprawdę?
hamowałem
- chyba na mój widok
- no nie... mrugali wcześniej... ale wie pan... nowe moto, źle obliczyłem drogę hamowania no i tak wpadłem na Was. Jak Babcię kocham. Zresztą ja zawsze zgodnie z przepisami jeżdżę.
- naprawdę?
- no ma się rozumieć
- punkty jakieś są?
- nie, chyba nie, nie przypominam sobie ( no przecież nie powiem że od listopada mi wisi 6 za dokładnie to samo przewinienie)
- no to jak? przyjmuje Pan mandat?
- skoro muszę, chociaż wolałbym pouczenie
Pan Władza, spisuje resztki danych, patrzy w prawko, w kategorie, po czym bez słowa oddaje dokumenty. Uffff kolejny kamień kolejna kasa zaoszczędzona.
Przed Kielcami zaczyna się robić coraz zimniej, trafiamy na mokry asfalt po ulewie. Na szczęście do samego Krakowa nie spada już ani jedna kropla. Ostatnie 100 km dłuży nam się niemiłosiernie, jest zimno i ciemno. 4 litery znowu o sobie przypominają. Nie chcemy się już zatrzymywać, chcemy być w domku, w gorącej kąpieli i ciepłym wyrze. Docieramy o 22.00. 10 godzin jazdy.
Jest szczęście, jest radość. Zdecydowanie warto było jechać. Będziemy mieli co wspominać przez dłuuugi czas. Złapaliśmy motocyklowego bakcyla na całego, choć Justynka twierdzi że przez trzy tygodnie nie wsiada na moto.
Szybko zmieni zdanie