Grudzień 2014 roku ,jednego ciągle mało ,a drugiego sezon jeszcze nie zaczęty.I tak powstał plan Moto-ski 2015 Kaprun. Cel- lodowiec ,czym-motocyklem,po co - na narty .Cała zabawa przygotowań polegała na tym aby sprzęt zabrać ze sobą ,teraz już wiemy że B-King (nie posiada żadnych stelaży pod kufry) to nie jest transportowiec ,ale na szczęście ktm "łyknął" dwie deski snowbordowe,tdm-ka dwie narty ,oczywiście buty narciarskie też zabraliśmy no bo jak jeździć bez butów narciarskich.Wielu zastanawiało się i zadawało nam pytanie czy nie łatwiej samochodem ,może i na pewno tak, ale samochodem to dla "leszczy"...
Wiemy jak smakują alpejskie winkle więc nie to było naszym celem ,choć dobrze znamy okolicę Zell am see i jej świetne zakręty gdzie można ładnie zeszlifować kapcie ,to postanowiliśmy że nie będziemy się nastawiać tylko na jazdę motocyklem czy nawet tylko na narty ,podsumowując cel nadrzędny to patrzeć na miny ludzi których będziemy napotykać przez najbliższe kilka dni , dziś już wiemy bezcenne! A szczególnie jadąc i mijając samochody na autostradzie .Wielu z nich naprzemian zwalniało doganiało nas i robili nam zdjęcia.
Czwartek rano na starcie stawiło się troje bikerów-narciarzy : Arkadiusz właściciel KTM smt 990 ,Antoni właściciel Suzuki B-King - biker dla którego nie ma barier nie dopokonania a pogoda zawsze przepiękna ,no i ja Bartosz z moją kochaną TDM-ką 850 -iskra zapalna wyjazdu.Ruszyliśmy z Wodzisławia Śląskiego w stronę Kaprun większość trasy przejechaliśmy autostradą .Przed Salzburgiem odbiliśmy na południe i zjechaliśmy z autostrady aby rzucić okiem na jezioro Attersee ,następnie w kierunku urokliwego miasteczka Hallstatt które słynie z starożytnych kopalń soli .Miasteczko to zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO."Szwędając" się po dolinach masywu Dachstein kierowaliśmy się przez Bischofshofen (słyne skocznie narciarskie) pod wysokie Taury .Po dotarciu do celu stwierdziliśmy że należy nam się duże z pianką ,bo chyba każdemu się należy gdy spędzi 12 godzin w siodle i deszczu ,tak 800km permanentnego deszczu ,ale jak to Antoni stwierdził: "pogoda przepiękna".
Następnego dnia po śniadaniu wsiedliśmy na motocykle i udaliśmy się pod lodowiec Kitzsteinhorn,którego szczyt sięga 3203 m.n.p.m. . Arek był na tyle przygotowany że wskoczył w kombinezon narciarski a my z Antkiem jak przystało na prawdziwych motocyklistów zostaliśmy przy skórach,ba a Toni (czyt Antek) został nawet przy swoim kasku motocyklowym ,stwierdziliśmy z braciszkiem że słynny Stig jest wsród nas... szkoda że nie miał długopisu bo mógłby spokojnie rozdawać autografy .Na stoku choć widoczność była tragiczna (nadmieniam że w dolinie ciągle leje deszcz a na lodowcu chmury i sypie świeżutki puszek, w sumie przyjechaliśmy na narty) to Toni miał rzeszę fanów .Po całym dniu spędzonym na stokach lodowca zjechaliśmy do doliny gdzie ciągle lało ,ale jak to Antoni stwierdził: "pogoda przepiękna".
Sobota to dzień ,który chcieliśmy spędzić w siodle i zaliczyć :Grosglockner Hochalpenstrase ,wodospady Krimmller (3 progi o łącznej wysokości 380m) oraz wiele innych ciekawych miejsc , szkoda nie wyszło "przepiękna" pokrzyżowała nasze plany.Odpaliliśmy Suzuki , Yamahę i we dwójkę pojechaliśmy zmoczyć garnitury.Całe 70 km wokoło jeziora Zeller see ,a następnie pod bramki opłat na Grossglockner ,gdzie widniał napis : motocykli nie wpuszczamy a samochody tylko z łańcuchami na kołach... Resztę dnia spędziliśmy już we trójkę w basenach termalnych i saunach aby wygrzać kości przed niedzielnym powrotem do domu przy "przepięknej" pogodzie.
Niedzielny poranek przywitał nas temperaturą w okolicy kilku stopni i "przecudnej" pogody .Z Zell am see kierowaliśmy się na północny zachód do Saalfelden następnie drogą 311 do Lofer i takim sposobem zaliczyliśmy również Niemiecką Republikę i wpadliśmy do Salzburga od zachodu.Opady deszczu pożegnaliśmy we Wiedniu i do domu wróciliśmy susi.
Cały wyjazd zaliczamy jako bardzo udany ponieważ po pierwsze został dokonany a po drugie wiemy jak to jest jechać na narty na motocyklu . Przygód z policją na szczęście nie mieliśmy ,aczkolwiek na parkingu w Czechach przejeżdżający radiowóz kilka metrów od nas z prędkością 5km/h jakoś dziwnie nam się przyglądał .
Zdjęcia z winem i w winnicy zrobione pod Mikulovem w wiosce Palava , polecamy kawiarnię na probostwie Cafe Fara w Klentnice
Przepraszam za pióro ,ale do Sz.P. Mickiewicza jest mi daleko,pisałem na trzeźwo .