Po zeszłorocznym powrocie z Ukrainy utwierdziliśmy się w przekonaniu, że wschodnie klimaty nam odpowiadają i postanowiliśmy udać się do rosyjskiej Karelii, na Półwysep Rybacki i wrócić przez fińską Laponię.
Pojechaliśmy w składzie:
Daniel: Yamaha XTZ900 Super Tenere (z silnikiem od tdm’a 5PS)
Kamil: Yamaha XTZ750 Super Tenere Chesterfield Edition, rok starsza od właściciela
Robert: BMW F650GS
Marek: BMW R1200GS
i ja na Hondzie Varadero.
Dzień 1 06/07/2013
268 km.Wyjazd zaplanowaliśmy na wczesne popołudnie, jako, że nocleg miał być u mojej rodziny pod Augustowem. Realizacja planu udała się częściowo, gdyż ekipa tenerowa utknęła przy ostatnich przygotowaniach swoich pełnoletnich sprzętów i w końcu stanęło na tym, że dojadą następnego dnia z samego rana. Ja z Robertem i Markiem pojechaliśmy od razu i korzystając z dobrodziejstw S8 sprawnie dotarliśmy na Mazury na kolację.
Dzień 2 07/07/2012
178 km.Pech nie opuszczał Tener, gdyż niedługo po wyjeździe z domu Kamilowi zaczęło się lać paliwo z okolic gaźnika. Szybka konsultacja techniczna z Danielem i powrót do domu, gdzie, jako, że rzeczy martwe bywają złośliwe, wszystko okazało się być OK. Sprawdzenie newralgicznych punktów, trochę odpoczynku i ostatecznie wieczorem chłopaki do nas dotarli. My zaś spędziliśmy niedzielę leniwie, wysypiając się i robiąc krótki objazd okolicy.
Dzień 3 08/07/2013
470 km.Rano, przez Ogrodniki, wjechaliśmy na Litwę. Ostrzeżeni o wrednej policji przejechaliśmy ten kraj w tempie spacerowym, powodującym solidne wynudzenie się. Do tego z trudem znaleźliśmy miejsce, żeby zjeść obiad (nie wiadomo dlaczego Litwini nie mają jakoś szczególnie rozwiniętej sieci hot-dogów na stacjach benzynowych). Na Łotwie już było trochę lepiej, drogi gorsze, ale polecieliśmy szybciej i wieczorem znaleźliśmy całkiem miły i tani nocleg na kempingu nad jeziorem w okolicach Agłony.
Dzień 4 09/07/2013
440 km.Przekroczyliśmy granicę z Rosją w Karsavie. Same formalności zajęły nam 2 godziny (czyli całkiem sprawnie) i przebiegły w miłej atmosferze. Celnikom rosyjskim udało się nawet znaleźć deklaracje wjazdowe po angielsku, z czego skrzętnie skorzystaliśmy. Po przesunięciu czasu o kolejną godzinę i zatankowaniu taniego rosyjskiego paliwa ruszyliśmy w stronę Pskowa, a potem P52 w stronę Wielkiego Nowogradu. Droga okazała się mocno wyszczerbiona, i miejscami szutrowa, więc przejechaliśmy ją na stojąco, bez problemu utrzymując kodeksowe prędkości. Po drodze mijaliśmy pancerne przejazdy kolejowe
i pozbawiliśmy życia dwa szpaki (jednego musiałem potem wydobywać zza cylindra). W Wielkim Nowogradzie zakupy i nocleg na dziko nad tamtejszym jeziorem. No i pierwsza naprawdę jasna noc.
Dzień 5 10/07/2013
568 km. Przy porannym przeglądzie motocykli okazało się, że Kamilowi pękł stelaż do kufra, więc zatrzymaliśmy się na postój w pierwszym możliwym warsztacie. Spawanie kosztowało 500 rubli i zostało wykonane całkiem fachowo.
Na 1270 km. od Murmańska wjechaliśmy na drogę, która prowadziła nas do samego końca, do granicy norweskiej. M18 jest świeżo wyremontowana, miejscami, bliżej Murmańska trwają jeszcze roboty drogowe, ale nie są uciążliwe. Spokojnie da się lecieć 120 km./h., samochodów nie jeździ dużo, długie proste umożliwiają bezproblemowe wyprzedzanie.
Wieczorem dojechaliśmy do Pietrozawodzka, skąd planowaliśmy polecieć wodolotem na wyspy Kiżi. Zaczęliśmy szukać noclegu, jednak po ponad dwóch godzinach kręcenia się po mieście niczego sensownego nie znaleźliśmy (ceny 250 zł. za noc nas nie interesowały). W końcu rozbiliśmy się przed północą (widną) nad brzegiem jeziora Onega, odizolowani od głównej drogi ciężkim sprzętem drogowców.
Dzień 5 11/07/2013
480 km.Rano sprawnie wyjechaliśmy z Pietrozawodzka, kierując się na północ do Kemu, skąd mieliśmy płynąć na Wyspy Sołowieckie. Ponad 400 km. pokonaliśmy całkiem sprawnie i skręciwszy z M18 na Kem dojechaliśmy maksymalnie na wschód do Morza Białego, do wioski Raboczieostrowsk. Pierwotny plan zakładał nocleg w Domu Pielgrzyma przy lokalnej cerkwi. Na miejscu przedstawiliśmy się jako chrześcijanie i pielgrzymi, aczkolwiek pan administrator nie był zbyt entuzjastycznie do nas nastawiony, między zdaniami sugerując, żebyśmy może znaleźli sobie miejsce w pobliskim hotelu. Ponadto pan dozorca, bardzo chętny do strzeżenia motocykli, okazał się pod dość mocnym wpływem alkoholu. Po krótkich konsultacjach zdecydowaliśmy się nocować nad morzem na dziko. Marek, podmęczony dotychczasową drogą, zadeklarował się zostać i popilnować namiotów i motocykli w czasie naszej wycieczki na Wyspy Sołowieckie. Po małym offie przez kamienistą łąkę rozbiliśmy się nad brzegiem morza, wcześniej kupując bilety na statek i robiąc zakupy w jedynym sklepie we wsi.
Dzień 6 12/06/2013
dzień bez motocyklaCo nieco fajnych informacji o Wyspach Sołowieckich:
http://www.rosyjska-polnoc.eu/index.php?option=com_content&view=article&id=23&Itemid=24/Statek na Wyspy Sołowieckie odpływa codziennie o 8 rano i kosztuje ok. 160 zł. w dwie strony. Bilety kupuje się w hotelu na nabrzeżu, a pół godziny przed odjazdem jest obowiązkowa odprawa pasażerów.
Rejs trwa 2 godziny i odbywa się w towarzystwie głodnych mew.
Na początku rozłożyliśmy się na pokładzie, aczkolwiek mimo ładnej pogody porządnie się wymarzliśmy
co zapędziło nas pod pokład, gdzie część pasażerów spała, a załoga handlowała ubraniami ze Szwecji i Finlandii.
Po dwóch godzinach rejsu zobaczyliśmy pierwsze pozostałości dawnego Gułagu
i dopłynęliśmy do niezbyt imponującego, acz urokliwego portu.
We wsi w drodze do monastyru znaleźliśmy relikty radzieckiej motoryzacji (BTW: przestał pływać największy prom na Sołowki, w związku z czym wszystkie obecne samochody ugrzęzły na wyspach, dowożone jest tylko paliwo).
Na jednym z nabrzeży, tuż przy klasztorze są resztki dawnego carskiego hotelu, który w czasach obozu był punktem segregacji więźniów po przypłynięciu.
Sam klasztor jest intensywnie remontowany, po odzyskaniu go przez cerkiew w latach 80.
Kończąc pobieżne zwiedzanie trafiliśmy jeszcze na nabożeństwo z procesją.
A tak wygląda prawosławna spowiedź.
Po monastyrze zwiedziliśmy muzeum Gułagu, mieszczące się w jednym z obozowych baraków. Opiekunem okazał się p. Jabłoński, potomek polskich zesłańców.
Ta gwiazda była umieszczona na największej kopule cerkwi w miejscu krzyża.
Po południu pokręciliśmy się jeszcze po wyspie, zobaczyliśmy karłowaty lasek i antyczne kamienne kręgi i statkiem o 18 wróciliśmy na ląd. Jeśli ktoś oglądał film „Wyspa” (bardzo polecam) to to jest właśnie kapliczka, w której mieszkał pokutujący główny bohater, wbrew pozorom nie wiekowa, ale wybudowana na potrzeby filmu.
Dzień 8 13/07/2013
370 km. Dzień zaczął się od zabawy z wyjazdem z miejsca biwakowania, co niektórych trzeba było wyciągać ręcznie
W drodze na północ spotkaliśmy Jana z Czech, rowerzystę, który zjeździł już kawał Europy, teraz zaś jechał do Murmańska i potem na Nordkapp. Chwilę pogadaliśmy o urokach podróżowania po Rosji i każdy swoim tempem ruszył dalej.
Później pojawiły się problemy z paliwem, tzn. stacja, którą pokazywała nawigacja na M18 faktycznie istniała, tyle, że nie było na niej paliwa. Na szczęście wystarczyło odbić kilka kilometrów do małego miasteczka Louchiw, gdzie zatankowaliśmy benzynę z zabytkowych dystrybutorów. Płatność kartą była oczywiście możliwa.
Tego dnia przekroczyliśmy też Krąg Polarny. Jest oznaczony współczesnym obeliskiem na poboczu M18, a Rosjanie do drzew wokół przyczepiają kolorowe wstążeczki, chyba na szczęście.
Po tradycyjnym obiedzie w Kafe Tenera Kamila znów miała fantazję zrzucić co nieco paliwa, ale na szczęście sytuację dało się szybko opanować.
Wieczorem nie udało nam się znaleźć polecanego kempingu z domami z bali pod Kandałakszą (prawdopodobnie przez remont M18 i przebudowę zjazdów do wsi), więc po raz kolejny zanocowaliśmy nad Morzem Białym. Obok toczyły się nocne imprezy w plenerze, ale na szczęście nie zostaliśmy zaproszeni.
Dzień 9 14/07/2013
290 km. Rano obudził nas mały deszczyk, ale na szczęście na czas pakowania się przejaśniło, więc mogliśmy się spakować w miarę na sucho. Na obiad zatrzymaliśmy się w Kafe, zajętym już przez podpite towarzystwo, od którego dowiedzieliśmy się, że jesteśmy faszystami, a oni byli w UPA. Sytuację szybko opanowała pani sprzedawczyni, drąc się wniebogłosy i tym samym perswadując wesołej kompanii opuszczenie baru (zgodnie z zakonserwowaną komunistyczną zasadą - kto ma jakąkolwiek władzę, tego trzeba się słuchać).
Wczesnym popołudniem dojechaliśmy do Murmańska.
Byliśmy umówieni z Siergiejem z Motogostinicy, że zadzwonimy jak będziemy na miejscu. Okazało się jednak, że tenże nie odbiera komórki. Zaniepokojeni co nieco zaistniałą sytuacją (tym bardziej, że o Siergieju wszyscy wypowiadali się w samych superlatywach) postanowiliśmy zrobić objazd miasta i później zastanowić się co dalej. Najpierw pojechaliśmy do nowej cerkwi ludzi morza „Zbawiciela na Wodach”,
obok której znajduje się latarnia morska z memoriałem poległych marynarzy i pomnik ofiar okrętu podwodnego „Kursk”.
Następnie chcieliśmy obejrzeć wielki pomnik Krasnoarmiejca na wzgórzu nad miastem, acz jadąc spotkaliśmy motocyklistę w oficerskim mundurze, który, jak się okazało, wie, gdzie jest Motogostinica i chętnie nas zaprowadzi. No i zaczął się szalony rajd przez miasto. Sława, bo takoż było na imię naszemu przewodnikowi, nie przejmował się specjalnie przepisami, zatrzymywał prawidłowo jadące samochody, żeby nas przepuścić (znów - oficer ma władzę, więc wszystko może) i w końcu wylądowaliśmy pod Motogostinicą, do której raczej sami byśmy nie trafili. Na miejscu okazało się, że wieczora poprzedniego odbyła się impreza integracyjna rosyjsko-polska i Siergiej był jeszcze nieco niedysponowany. Aczkolwiek bez problemu nas przyjął, a pierwszy prysznic od 10 dni był całkiem miłym przeżyciem. Na miejscu spotkaliśmy Maćka z Gdańska (
http://grodagroda.blogspot.pl/), który podróżował przez Rosję na Hondzie CB500 w tempie nieco wolniejszym, zahaczając o różne zloty motocyklowe w rejonie i nawiązując liczne moto-znajomości.