Witajcie,
Ogólnie Rumunia to kraj kontrastów - biedna wieś i bogate/bogatsze miasta.
Najważniejsze by zapamiętać, że Rumun (czyt. obywatel Rumunii) to nie to samo co CYGAN - a tak w naszym kraju się przyjęło niestety, ale o tym i innych sprawach opiszę w każdym kolejnym dniu wycieczki.
Zawsze spaliśmy pod dachem, namioty służyły jako awaryjny osprzęt.
Dzień 1 (trasa - > http://goo.gl/maps/7SZmr)Tutaj poza szeroko opisanym wypadkiem*** nic "ciekawego" się nie działo. Autostrada - ekspresówka - autostrada - postój - tankowanie - i tak aż do granicy Węgry-Rumunia. Do odprawy w zupełności wystarczył dowód osobisty, celnik w zasadzie nie porównał nawet widniejącej facjaty na dowodzie z twarzą kierownika...
Nocowaliśmy w Oradei w przydrożnym motelu. Był delikatny problem z porozumiewaniem się z właścicielką tego "domu", gdyż znała tylko ojczysty język... Ale po bólach, gestykulacji, rysowaniu na kartce dogadaliśmy się co i jak. Otrzymaliśmy 2 pokoje - oba z małżeńskim łożem - co stało się standardem naszych noclegów... Cena 28 euro za 3 osoby/noc.
*** - WYPADEK: Otóż 3 kolegów wypadło z dość prostego zakrętu. Można powiedzieć, że jeden z pierwszych po przekroczeniu granicy Polsko-Słowackiej. Straty podam w takiej kolejności jak wyleciały motocykle:
1) DL650 - wgięty gmol silnika, obrysowana przez gałęzie czasza, pęknięty kufer boczny lewy, wgięty stelaż kufrów, wygięta dzwignia skrzyni biegów, obtarty handbar lewy, i skrzywiona śruba od ciężarka kierownicy lewego -> kierownik obite biodro i podudzie -> kontynuował wyprawę :biggrin
2) Bandit 600S - skrzywione oba teleskopy z zawieszenia, z których wylał się olej, pęknięta czasza; kierownik -> cały poobijany, potłuczony, przez 2-3 sek podobno nieprzytomny -> na miejsce wypadku wróciłem jak już gadał
3) Bandit 600N - kamień wbity w lewy dekiel silnika, zleciał olej z silnika, obite kubki zegarów, pęknięty klosz lampy; kierownik -> obrysowany Nolan, który podczas późniejszego wzburzenia był wielokrotnie rzucany z całej siły na ziemię - jak się dowiedziałem uznał, że nie musi kupować nowego kasku - BRAWO...
W przeważającej opinii uznano, iż powodem była nieodpowiedni odstęp między tymi trzema motocyklami. Pierwszy nie dostosował prędkości do umiejętności, a pozostała dwójka nie miała odpowiedniej ilości czasu i dystansu na rekację i spanikowała kierując się w ten sam rów...
Dzień 2 (trasa - > http://goo.gl/maps/XTX3d)
Poprzedniego dnia średnio się wyspaliśmy z powodu sporego natężenia ruchu drogowego i dość uciążliwej temperatury jak na porę nocną >26C. Od Pani właścicielki dostaliśmy wodę na kawę - jej temperatura nie przekraczała 30C... To był przynajmniej dla mnie szczyt skąpstwa...
Ruszuliśmy wyznaczoną trasą, temperatura wciąż rosła. Wszystkie wywietrzniki jakie tylko były w kurtkach spodniach zostały dawno temu pootwierane. Dojechaliśmy do jakiegoś miasta, w którym na termometrze (takim drogowym) zobaczyliśmy coś strasznego: 42C w cieniu!!! Po kolejnych kilku kilometrach zatrzymaliśmy się w klimatyzowanej stacji benzynowej, bo czułem, że coś słabo się czuję. Chłopaki wcinały obiad, a ja rozpocząłem procedurę przeciw-udarową. Zdjąłem co tylko się dało i chłodzilem lodowatą butelką miejsca gdzie krew w tętnicach płynie najbliżej powierzchni ciała. Co jakiś czas postalem też przy lodówkach. I tak po jakichś 20-30 min doszedłem do siebie. Zdjąłem bieliznę termalną brubecka. Zdałem tors i głowę wodą. Założyłem na gołą klatę swojego Scotta i powoli ruszyliśmy dalej. Teraz było już chłodno
W końcu dotarliśmy w okolice Dunaju, który jest naturalną granicą Rumuńsko-Bułgarską i Rumuńsko-Serbską - o czym przekonaliśmy się podczas wykonywania wieczorem telefonów do domu. Za 4 min połączenia kierowanego przez jakąś Serbską sieć (jak się okazało) zapłaciłem prawie 40zł...
Widoki śliczne, droga różna - od bardzo dobrej do szutrowej - najlepiej pokaże to wideo, które postaram sie wrzucić jeszcze dziś na YT.
Spaliśmy również "hotelu" przy brzegu Dunaju - 120RON za 3 osoby/noc.
Dzień 3 (trasa - >http://goo.gl/maps/9HlSv)
Tego poranka wszyscy wstaliśmy z lekkim niedoborem snu. Powodem tego stanu była burza, która szalała przez znaczącą część nocy. Burza... Niektórym mogło by się wydawać, że to w niczym nie przeszkadza - tutaj się można grubo pomylić. Przy blasku połyskujących co kilkanaście sekund piorunów i dźwięku rozchodzących się grzmotów mimo wszystko ciężko usnąć - dodajmy do tego jeszcze efekt opadającego podniebienia miękkiego Franka i mamy efekt. Tej nocy spałem niecałe 4 godziny...
Na szczęście europejczycy od ok XVI wieku jadą o poranku na dopalaczach - mowa o kawie z 4 łyżeczek. Szybko postawiła mnie na nogi i dzięki temu mogliśmy w miare dobrym samopoczuciu i nastroju ruszyć w stronę transalpiny.
Transalpina zaskoczyła nas jakością drogi i małym natężeniem ruchu. Samochodów niewiele, a z motocyklistów tylko w zasadzie Polacy. Asfalt w 95% bardzo dobry, wyglądał jakby był kładziony jeszcze wczoraj. Te 5% to przerywane co 500m odcinki szutru o długości nie większej niż 3-4m i występowały jedynie w północnej części drogi. Poza tym zakręty świetnie wyprofilowane, kurzu czy pyłu praktycznie wcale więc mogliśmy poszaleć. Skutkiem tego była pierwszy raz zamknięta tylna opona
Oczywiście na transalpinie nie zabrakło osiołków, które obowiązkowo musiały zostać przez nas pogłaskane.
Można powiedzieć, że w połowie drogi spotkaliśmy wspomnianych wcześniej Polaków na motocyklach. Cała - bodajże 6 osobowa - ekipa dosiadała V-Stromy 650. Jeden z jej członków dodatkowo zaszedł za skórę Frankowi mówiąc o wspomnianych wcześniej 3-4m odcinkach szutru iż: "Banditami to ciężko Wam będzie..." Co spotkało się z komentarzem pod nosem Fanka i natychmiastowym kontunuowaniem trasy. I jak się okazało to po tych strasznych odcinkach szutru Goldwingiem można by przegrzać 40-50km/h...
Ten dzień zakończyliśmy w hotelu, gdzie zakupiliśmy sobie również obfitą obiado-kolację.
Cena - 160RON/3osoby
Dzień 4 (trasa - >http://goo.gl/maps/5N7oU)
W Rumunii najbardziej urzekło mnie ukształtowanie terenu, a mianowicie brak "pagórków". Nie mówię, że tak w całym kraju jest, ale na pewno w tych częściach przez, które było nam dane podróżować. Jedziesz sobie gładką jak stół drogą krajową, patrzysz w prawo - dostrzegasz idealną poziomą linię horyzontu na tle (najczęściej) kukurydzy, patrzysz w lewo - podobny widok. I tak mija jakieś 100-150 km po czym nagle zauważasz kłębiące się chmury wokół gór, które - tak z nikąd - po prostu się pojawiły w Twoim polu widzenia. (Widać ten "fenomen" na początku powyższego nagrania).
Transfogaraska - najsłynniejsza droga w Rumunii. Miały na nas czekać niesłychane widoki, dziesiątki zakrętów, bardzo dobrej jakości asfalt i wątpliwa pogoda. Tyle wiedzieliśmy pobieżnie czytając relacje innych podróżników.
1) Widoki - Zgadzam się świetne, jednak ktoś kto zobaczył kawałek alp, będzie odczuwał lekki niedosyt. Nie zrozumcie mnie źle, było na co popatrzeć! Jednak Karpaty nie są tak majestatyczne jak alpy, szczyty nie są tak strzeliste, granie nie są tak strome. Dlatego każdemu polecam Rumunię przed wyjazdem na południe. Karpaty go oczarują a alpy odbiorą dech w piersiach...
2) Zakręty - Były nawet w większej niż oczekiwana ilości. Zadziwiające było to iż każdy mógł się zatrzymać w każdym miejscu. Czy to na prostej pod górkę, czy to w samym zakręcie! I nie spotkał się z milionem wyzwisk, obtrąbieniem przez każdego przejeżdżającego i grożeniem holownikiem czy policją. Z perspektywy kierowcy Dacii wyglądało to mniej więcej tak:
-"O jaki zarąbisty widok! Kochanie weź aparat pstrykniemy fotkę."
- Ale tutaj nie ma się gdzie zatrzymać? Poza tym jest zakręt, a za nami jedzie sznurek samochodów...
- No i co z tego...? Przecież wszyscy tak robią."
3) Asfalt - I co mi to tych setkach zakrętów skoro asfalt był kiepskiej jakości... Jak nie przejechany wcześniej frezarką to połatany - byle by było. Dało się czuć wręcz łopatę polskich drogowców - kto wie może tutaj byli. Na dodatek panował jeszcze spory ruch na drodze i tutaj mam na myśli samochody, bo motocykli było tyle co kot napłakał.
4) Pogoda - I tutaj było tak jak w każdej relacji. Pochmurno, zimno, deszczowo.
Zjeżdżając już z gór można było napotkać nierzadko na obozowiska składające się z kilku namiotów czy gromadki cyganów. Aha ważne by zapamiętać iż cygan to nie to samo co rumun (rumun to obywatel rumunii; jak polak Polski). Cyganie pochodzą z rejonów indii i w Rumunii, gdzie jest ich wg oficjalnych danych ok 2,5%, nie są lubiani tak jak w Polsce. Powody są te tame. Żebractwo, kradzieże, konflikty z prawem, samowola budowlana, brak respektowania policji itp.
Nocleg znaleźliśmy u lokalnego mieszkańca prowadzącego "agroturystykę" za cenę 120RON/3osoby.
Dzień 5 (trasa - >http://goo.gl/maps/pyLxE)
Poprzedniego dnia trochę nas zmoczyło oraz łącząc fakt, że wszyscy mieliśmy średnią ochotę by poleżeć na plaży, postanowiliśmy anulować z planu Morze Czarne. Dodatkowo każdy z nas słyszał/czytał średnio pochlebne opinie o rumuńskich plażach, a podróżnicy traktowali Constanta'e po prostu jako punkt do odfajkowania. Wdrożyliśmy więc plan z następnego dnia - mianowicie wulkany błotne. To był też pierwszy raz kiedy podróżowaliśmy "białymi drogami" - jak przypuszczam odpowiednik naszych gminnich/powiatowych dróg. Jechało się OKROPNIE. Przy 40-50km/h każdemu z nas chociaż raz dobiło zawieszenie, dlatego jechaliśmy jeszcze wolniej. Problemem nie był brak asfaltu, ale fantazyjne ukształtowanie jego powierzchni. Oczywiście były też odcinki szutrowe, gdzie podczas jednego musieliśmy zawrócić gdyż dojechaliśmy do ślepego zaułka, ale o tym później.
Same wulkany można potraktować jako ciekawostkę. Argumentem przemawiającym za odwiedzeniem tego miejsca był fakt iż takie dziwy można spotkać w Europie tylko jeszcze w Norwegii. Podsumowując trud włożony w dojazd na miejsce i nagrodę jaką za to się otrzymywało to ja osobiście byłem trochę zawiedziony. Liczyłem na jakieś małe erupcje, a mogłem co najwyżej zobaczyć kilka baniek gazu. Krajobraz tychże wulkanów był promowany jako księżycowy - można było sobie zrobić zdjęcie w formie Rumuńskiego astronauty
Jak widać na filmie ta maź najbardziej przypominała cement i rzekomo była toksyczna.
Podczas powrotu chcieliśmy jak najkrótszą trasą dostać się do głównej drogi. Krzysztof z Automapy tak pokierował, że zaznaliśmy prawdziwego off-roadu. Nieźle się napociłem, żeby wjechać pod kilka wzniesień na swoim motocyklu, a on na koniec powiedział, że trzeba zawrócić... Chcąc powiedzieć chłopakom, żeby niepotrzebnie się nie wysilali i odpuścili ostatni podjazd, gdyż trzeba zawracać, w najgłupszy możliwy sposób zaliczyłem przewrotkę... Otóż zabrakło mi nogi do podpórki - brak myślenia/doświadczenia w tej kwestii tak się skończył... BOSKO! Jestem jakieś 50km od najbliższej cywilizacji i leżę na ziemi z moim motocyklem. Jakimkolwiek samochodem raczej tutaj się nie wjedzie... Jak to wszystko wyglądało zobaczycie na poniższym filmiku. Skutkiem na szczęscie był tylko wbity wewnątrz owiewki kierunkowskaz i obrysowany gmol.
Po męczącym dniu w końcu zaleźliśmy nocleg w przydrożnym hotelu/domu weselnym. 40euro/3osoby.
Dzień 6 (trasa - >http://goo.gl/maps/9bfCB)
Po przygodach z poprzedniego dnia na gminno-powiatowych drogach zdecydowaliśmy, że też darujemy sobie wesoły cmentarz. Robimy wąwóz w Bicaz i kierujemy się powoli w stronę Polski.
Wąwóz wywarł na mnie większe wrażenie niż widoki na transalpinie czy transfogaraskiej. Człowiek w tej szczelinie czuł się dość przytłoczony - mimo iż do brzegów ścian było jakieś 20-30m. Wielokrotnie próbowałem spojrzeć na szczyt wzniesień/skał między, którymi wiła się nasza ścieżka, a kończyło się to z reguły pojęknięciem z braku możliwości wygięcia swojego kręgosłupa al'a rosyjska gimnastyczka. Z resztą co tu dużo pisać to trzeba zobaczyć na własne oczy, bo film jest tylko namiastką rzeczywistości.
Pogoda tego dnia była idealna wręcz do jazdy - nie za ciepło, nie za zimno, słonecznie - dlatego dobrze nam się jechało i ku naszemu zdziwieniu podgoniliśmy znacznie więcej niż to było w pierwotnym założeniu. Ostatecznie około 19:00 wylądowaliśmy jakieś 10km przed Cluj-Napoca gdzie znaleźliśmy nocleg.
Po kilku piwach i pizzy zrezygnowaliśmy z rozważanego wcześniej pomysły na spędzenie dnia w Tokaju i postanowiliśmy ciąć prosto do domu. Na Tokaj będzie jeszcze okazja.
Cena za pokój "apartament" - 180RON/3osoby/noc + 12RON/osoba śniadanie.
Dzień 7 (trasa - >http://goo.gl/maps/1dPQh)Wstaliśmy wcześnie, gdyż czekała nas długa droga. Stąd też zamówiliśmy w recepcji śniadanie na 8:00. O 8:20 już byliśmy na motocyklach.
Do pierwszej granicy dojechaliśmy w miarę szybko, gdyż na Węgrzech zrobiliśmy postój ok 11:00. Kolejna przerwa wypadła dopiero na kolejnej granicy. I tym sposobem o 15:00 byliśmy już w Polsce. Podjechaliśmy jeszcze na ten feralny zakręt i doszliśmy do wniosku iż, żaden z nas nie ma pojęcia jak mogło tutaj skosić trzech gości na raz... No ale cóż "Shit happens".
Niestety do domu dojechaliśmy stosunkowo późno, a to z powodu jakiegoś Air-show, które było zorganizowane w kotlinie między Nowym Sączem a Jurkowem - skutek? Korek na odległości ok. 30km. Przeciskanie średnio wychodziło, bo droga była kręta i dość wąska. Parę razy ktoś na nas trąbnął, niektórzy kierowcy chowali lusterka - przecież było jeszcze jakieś 30cm odstępu... Ale nie... Trzeba stać przy podwójnej ciągłej... Spokaliśmy też kilku ch*ji, którzy widząc, że nadjeżdżamy jeszcze bardziej dojeżdżali do środka. A więc - MASAKRA! Tak się każdy skupił na manewrowaniu, że po jakichś 5 min przeciskania z Frankiem zgubiliśmy Pawła. Ja zgubiłem Franka przed rondem w Jurkowie, gdzie Frank - jak się okazało - skręcił na Tarnów a nie na Kraków. Czekałem chyba z 5 min na przystanku za rondem. Napisałem smsa Pawłowi, że oddam przy najbliższej okazji jego kuchenkę, którą wiozłem w centralce i pognałem do domu.
Miejscami zapieprzałem strasznie ostro... Ale i tak dojechałem dopiero na 19:00, Paweł na ok. 20:00 a Frank, który zbłądził dotarł dopiero przed 21:00.
KONIEC
Pojawi się jeszcze kilka filmików - kompilacji z rumuńskich miast, wsi, zwierząt, które spotkaliśmy na drogach - także "Stay tuned"