Przygoda nie miala miejsca w siodle TDM(ta chwilowo odstawiona, bo zaczela fochy strzelac), ale mysle ze bana za to nie bedzie
Milej lektury
Jest piekny czwartkowy poranek. Ptaki swiergola, slonce wychyla sie zza horyzontu, a przede mna
przyjemna przejazdzka. Wyruszam z Kolonii, Niemcy(jestem tu na erazmusie) do Plonska, rodzinnego
domu. Motocykl zapakowany, w baku pelno, zapinam jedynke i w droge. Trase mam przygotowana,
prosto jak strzala piekna, szeroka autostrada - nic prostszego, prawda.
Skladam sie jak scyzoryk na kolejnym zjezdzie z autostrady, uderzam na wschod, kierunek Polska.
Po jakichs 20 kilometrach, zafascynowany jazda orientuje sie ze chyba jednak to nie byl ten
zjazd. Zatrzymuje sie na kolejnym parkingu, szybkie konsultacje z mapa...no tak, zamist A3
smignalem A4...taki maly blad a wyslal mnie nie tam gdzie planowalem. Kolejny zjazd jest moj, na
estakadach opony pozamykane, gnam na leb na szyje z powrotem co by dojechac do A3. Pruje wiec
ile maszyna dala, wyprzedzam wlekace sie katamarany, droga niczym wstazka...jakas taka
kreta...chwila, chwila, to nie droga kreta, jeno maszyna po drodze myszkuje. Zwalniam do 160,
wiatr nieco cichnie, ale bujanie nie ustepuje. Mysle sobie zatrzymam sie, obadam maszyne...no
zesz w morde...kapec. Ja na w srodku nigdzie, tylko tiry z hukiem smigaja, masakra. Na szczescie
niemieckie autostrady sa dosc dobrze wyposazone i akurat zatrzymalem sie obok budki SOS.
Dzwonie, odzywa sie zyczliwy glos z zapytaniem: "Was kann ich fuer Sie tun?" a ja na to..."Do
you speak english?" koles na szczescie mowil po angielsku, wyjasnilem mu co i jak i juz sobie
spokojnie czekam na pomoc drogowa.
Facet przyjechal po kilku kwadransach, zapakowalismy sprzeta na pake i w droge do najblizszej
stacji. Tam juz sobie poradze(trzeba nadmienic ze mamy Boze Cialo, wiec wszystkie warsztaty
zamkniete na trz spusty). Koles skasowal mnie na 150 ojro(po co mi czlonkostwo ADAC czy jakies
assistance rolleyes.gif ) Kupilem siuwaks w sprayu, taki co to zakleja opone od srodka i
uszczelnia dziure. Wpsikalem to ustrojstwo, pompuje, wszystko zgodnie z instrukcja...i na tym
sie konczy fantastyczne dzialanie siuwaksu. Dziura jest wielkosci Texasu i caly bialy badziew
przez nia wylatuje, ni cholery nie chcac jej zakleic. Krece sie wiec kolo motocykla ze
spuszczona glowa, az tu nagle podjezdza koles i pyta co sie stalo. Tlumacze mu dokladnie co i
jak, a on ze ma przypadkiem reparaturke motocyklowa(wiadomo co co chodzi, jak nie wiadomo...to
mi sie pisac nie chce). Rach ciach ciach zatkal dziure, mowi ze mozna jechac, ale nie za szybko.
Ja szczesliwy jak dziecko, nadmuchalem oponke, trzema jak marzenie, mysle sobie fajna mialem
przygode, ale czas na mnie, komu w droge temu aviomarin. Kolejne estakady moje, opony znowu
pozamykane...oops mialo byc wolno. No to tocze sie jak ostatnia zawalidroga, 120 az tu nagle
buju, buju, hustawka zaczyna sie od nowa. Mysle sobie, to nie moze sie dziac naprawde.
Zatrzymuje potwora, ktory przez dziure wielkosci Texasu wyzional ostatniego ducha. Rece mi oadly
do samej ziemi, ale co poczac, samo sie nie naprawi. Tym razem nie mialem juz takiego szczescia
i w zasiegu wzroku nie bylo budki SOS. Sa jednak na tyle gesto rozstawione, ze po paru minutach
telepania sie na kapciu dojechalem do jednej z nich. Znowu mila rozmowa z osoba z pomocy
technicznej i znowu czekam sobie radosnie, az ktos mnie laskawie stamtad zabierze. Tym razem
oczekiwanie sie przeciagalo, zatrzymalo sie kilku podroznych na dwoch kolach, ale nic nie mogli
poradzic na moja krzywde.
Pan z laweta zjawia sie po ponad godzinie, zolty aniol jak ich zwa. Historia sie powtarza i juz
jestesmy w drodze powrotnej. Tym razem juz mi sie odechcialo szybkich napraw, nie pozostalo nic
innego tylko czekac do piatku i szukac warsztatu. Wymyslilem ze mnie zostawi pod jednym z nich,
zebym nastepnego dnia mogl wymienic gume i w droge. Nastepnego dnia rano, po kilku godzinach
zmagan udalo sie wymienic opone. O 14, z lekkim niepokojem przed powtorka z rozrywki wyruszylem
w droge do domu. Wszystko poszlo spokojnie i o 1:30 zapukalem do drzwi.
Nie moge nie wspomniec o nieocenionej pomocy Koniaczka, bez ktorego operacja wymiany opony byla
by zadaniem karkolomnym. Z kolem w reku wedrowalismy po Kolonii trzema srodkami komunikacji.
Z przygody wyciagnalem kilka wnioskow:
1. W podroz nalezy zabrac zestaw do naprawy opon. Dowiezie do najblizszego warsztatu, hotelu,
cokolwiek.
2. W Niemczech wykupic ubezpieczenie w ADAC. Moja przygoda kosztowala 450 ojro(samo holowanie).
Taka kwota wystarczy na oplacenie 5-10 lat ubezpieczenia w ADAC. Co wiecej ADAC dziala na calym
swiecie, wiec mozna podrozowac spokojnie.
pozdrawiam
Pawel