-4 dni do wyjazdu. Zażyłem rok temu nieprzeciętnych, letnich upałów nad Zatoką Perską a tej wiosny burz i słońca południa Europy. Czas spróbować się z jesienną pogodą na północ od naszej krainy. Zostały cztery dni do wyjazdu, do krainy tysiąca jezior. Tysiąc to zbyt trywialna liczba, bo jest ich podobno ponad 187 tysięcy!
No to już chyba nie muszę pisać gdzie leży i jak się nazywa ta prawdopodobnie piękna, dzika i zalesiona ziemia.
Nie będzie mi łatwo. Nie dlatego że być może będzie zimno. Nie dlatego że deszczowo. Nie dlatego że zabieram namiot. Nie będzie łatwo, bo zrobię doświadczenie. Pojedzie ze mną Kaczor.
Kaczor mimo wszystko jest z rodzaju Homo Sapiens. Chude to to, drży jak osika przy najmniejszych oznakach chłodu. 20 st C to już delirium i hibernacja. Samo nie podniesie motocykla kiedy mi upadnie. Brakuje temu doświadczenia w motocyklowaniu, więc prowadzić będę musiał sam. Na wyjazdy zabiera wielką torbę pełną chemii do podtrzymywania życia i urody. Łącznie z lakierem do paznokci i specyfikami na... migreny. Na szczęście fatałaszków mniej, bo cóż innego od smukłej sukienki na ten zbiór kości wejdzie.
Za to Kaczor posiada pewne cechy, które wprawdzie nie zapewnią przetrwania, ale przynajmniej mogą spowodować że nie skoczę załamany z pierwszego napotkanego mostu. Zawzięte to jak potrzask w lesie, podobno potrafi zmywać, udaje że jest nie do ubicia i nie dąsa się (tu mam pewne wątpliwości). Poza tym niewiele je i długo wytrzymuje bez picia.
Doświadczenie które planuję jest absurdalnie proste a metodologia absolutnie niezawodna. Sprawdzę jak długo ten żywy twór przetrwa z dala od cywilizacji, wygód, ciepła i mydła. No i w moim towarzystwie. Wyznaczę zadania do wykonania i popatrzę ile zniesie i kiedy zejdzie.
Kiedy zejdzie albo kiedy ja zejdę ... Wszak to i dla mnie wielkie wyzwanie, otwierać gębę częściej niż przy ziewaniu. W razie potrzeby humanitarnej pomocy którejś ze stron, mam siekierkę z obuchem.
Motocykl już prawie gotowy. Opony nowe, klocki też. Jeszcze jedna operacja poważna, ale napisze o niej za chwilę.
Mieszkanie "wypożyczone" zaufańcowi na czas wyjazdu. Nóż naostrzony, zapas trytytek i srebrna taśma czekają do spakowania.
-1 dzień do wyjazdu. Od kilku tyś km, motocykl nie trzyma obrotów na biegu jałowym. Co za tym idzie, komfort jazdy zmniejszył się do minimum, bo nie ma hamowania silnikiem. Czasem silnik wyje kiedy zatrzymuję się a ostatnio pracuje na biegu jałowym jakby chciał zgasnąć. Sprawa nasila się i słabnie. Poszukałem rozwiązania tak jak potrafiłem najlepiej a najlepiej rozwiązuje mi się takie sprawy w serwisie
Tam zdiagnozowano usterkę. Silnik krokowy. Ponieważ nie da się go kupić osobno, trzeba wymienić przepustnice. W ASO koszt przepustnic to ponad 4 tyś zł. Oczywistym jest, że kupiłem część na rynku wtórnym, za ułamek tej ceny. Czas zapętla już postronek na szyi i rzutem na taśmę, dziś właśnie, odebrałem sprawny motocykl. Pojadę i to pojadę sprawnym motocyklem
31.08.2018
1 dzień podróży. Warszawa – Suwałki.Nie jest łatwo usiedzieć w pracy, choćby była najlepsza, kiedy głowa już w trasie. Resztką siły woli doczekuję. Sprawdzam mocowanie bagażu, sadzam Kaczora z tyłu i co?! Kaczor zabrał jabłka, czekoladę, laptop, inne niezmieszczalne w bagażu bibeloty i spinacze do bielizny, ale nie zabrał kominiarki. Po drodze jest sklep na szczęście, więc jak się wzruszyłem, tak w tej samej chwili schowałem nóż na miejsce
Trasa na Białystok zakitrana kilometrami. Buduje się. Zupełnie wypadło mi to z głowy. W Łomży tankowanie i obiad z hot-dogów. Na Mazurach pola namiotowe pozamykane albo w nieprzystępnych cenach. Tak dojeżdżam do Suwałk. Tutaj znalazł się jakiś domek. Coś tam majstruję przy GPS na jutro, prysznic, kolacja z kubków zalewanych wrzątkiem i spać.
1.09.2018
2 dzień podróży. Suwałki – RygaPobudka o 7:00. Wyjazd 2 godziny później. A to kawa a to coś tam i coś tam. Właściciel tego miejsca odmawia śniadania bo nie ma kto zrobić. Jemy jajecznicę w zajeździe dla TIR`ów za Suwałkami.
Litwa to nudna, szybka i prosta droga, czasem remontowana z ruchem naprzemiennym. Łotwa w sumie też na drodze tranzytowej nie wyróżnia się czymkolwiek. Z nudów, na postoju, chciałem zamknąć Kaczora w chłodni TIR`a, ale stawił potężny opór i musiałem zrezygnować.
W Rydze przypadkiem trafia się hostel. Rozładowany motocykl zostawiam na parkingu strzeżonym obok i w miasto.
Nie lubię miast za bardzo, ale to jest wyjątkowe pod jednym względem. Przez 5 kilometrów piechurowania nie zauważyłem ani jednego papierka, peta, gumy ani nawet liścia z drzewa na chodniku albo ulicy. Poza tym jest tu dużo parków, są ciche tramwaje i rzeka po której można pływać łódkami. To tyle z Rygo-niusów.
2.09.2018
3 dzień podróży. Ryga – Tallin.Pobudka o 6 (7 czasu miejscowego) Do Tallina blisko. Ta sama droga, te same widoki i tak samo prosto. Jedynym urozmaiceniem jest parking z którego widać Morze Bałtyckie. No nie jedynym. Na chwilę rozpadało się a temperatura spadła do 11 st.C. Za 10 km padać przestaje. Zatrzymuję się na stacji benzynowej a tam motocykliści z Finlandii … zajadają lody porozbierani jak na plażę prawie
Nocleg w piwnicy w Tallinie. Kupujemy w porcie bilety na prom Stenaline i zajadamy pizzę przy starówce. I jak tak zajadamy tą pizzę, jakaś estońska pani, cofając samochodem, tryka motocykl aż ten się zakołysał. Widzi że widzę. W milczeniu, po estońsku, odjeżdża nawet środkowego palca nie pokazując na zgodę. Brrrr.
Prom jutro o 12:30. Można się wyspać do woli.
3.09.2018
4 dzień podróży. Tallin - Helsinki.Ostatni krok do celu. Jest około 18 stopni, słonecznie. Pogoda oszczędza.
Jeszcze w Tallinie, Kaczor idzie do marketu po przyprawy do ryb. Kupuje plastikowe talerze, snickersy, wodę mineralną, słodkie bułki i bagietkę. Czego nie kupił?
Żeby nie dopuścić do pojedynku, partyzantki i agresywnych zachowań, przed lądowaniem na promie, odwiedzamy sklep wędkarski. Tu kupuję jeszcze jedną wędkę i kołowrotek. Będzie łowienie ryby na dwie wędki.
Teraz na prom. Jest jeszcze dużo czasu. Motocykl stop i kawa. Oglądamy mapę, grzebię w GPS, obgadujemy murzynki przy stoliku obok i natrętnego gołębia bez kszty strachu wędrującego między ludźmi po talerzach ze słodkimi bułkami.
Po uprzejmym good morning, zagaduje nas Fin. Ma na imię Antti. Jest fotografem i przyjechał do Tallina na sesję jakiegoś miejsca czy budynku. Rozumiem tylko rdzeń wypowiedzi ale to wystarczy żeby zagaić o dobre miejsce na nocleg po tamtej stronie Zatoki Fińskiej. Tak zagaiłem że dostałem namiar na kemping na obrzeżach Helsinek. Antti nawet uprzejmie zadzwonił w tej sprawie do swojego kolegi, upewniając się, że mówi prawdę i że kemping jest czynny. Rozstajemy się podyktowaniem numeru telefonu w razie potrzeby i uściskiem dłoni.
Jest 11:50, więc dużo czasu jeszcze. Za 10 minut Antti znowu pojawia się w kawiarni, bo zapomniał ostrzec nas, że powinniśmy już dawno być na odprawie, przed wjechaniem na prom. No tak. Nie chciało się poczytać, to się nie wie że jak się chce promem do innego kraju, to trzeba być godzinę wcześniej tu gdzie trzeba być i nie jest to kawiarnia portowa. Rachunek, Kaczor na pokład, silnik start i już jesteśmy… Jesteśmy w labiryncie dróg i nie wiadomo która dobra. Jakoś trafiam do bramek wjazdowych. Pusto i cicho. Wszyscy już przy statku. W jednej bramce człowiek. Chce paszporty, bilety. Pokazuje żeby jechać inną bramką. Nawet jakiś numer podał, ale kto by tam odgadł jaki. Krążę i krążę. Tu TIR`y a tu zamknięte. Tu zupełnie zamknięte a tu ściana. Wracam do bramek a ten macha zniecierpliwiony że to tu, dwie bramki obok. Wjeżdżam. I znów linie, ścieżki, drogi pooznaczane numerami nad głową. Jadę na azymut. Jest. Jest kolejka samochodów i obok tej kolejki motocyklista. Jestem w punkcie.
Motocyklista wjeżdża w gardziel olbrzymiego promu, to ja za nim. Jestem w środku. Nerw puszcza. Człowiek z obsługi już mocuje pasami motocykl, już podkłada kliny pod koła ale to nie koniec nagonki. Bardzo ważny pan wpada jak pocisk do ładowni i do mnie coś podniesionym głosem. Na dodatek po fińsku. Jak zobaczył moje zdziwienie, to przeszedł na angielski. Coś o bilecie, kontroli i co ja sobie myślę. Chyba powinienem pokazać bilet zanim tu zakotwiczę motocykl. Krótkie, bełkotliwe I`m sorry i zdenerwowanie ustępuje z twarzy biletera. Odpuszcza całkowicie a napięte mięśnia twarzy wiotczeją. Zna się te zaklęcia…
Prom ma ze 12 pięter a na każdym coś innego. Baseny, sauny, siłownie, restauracje, bary, puby, perfumerie, sklepy bezcłowe, pewnie też kościół i kasyno. Pierwszy raz płynę takim wieżowcem. Płynę ale wcale się nie kołyszę. Nawet nie słychać silników. Czuć tylko lekkie mrowienie i to tylko kiedy monstrum się rozpędza.
3,5 godziny. Tyle czasu trzeba sobie zagospodarować, żeby się nie nudzić płynąc do Finlandii. Z gospodarności takiej jestem znany i… idę podrzemać. Kaczor z resztą też osłabł na ławce przy lewej burcie.
To szare na zdjęciu poniżej to właśnie Kaczor. Wbrew pozorom oddycha jeszcze.
Finlandia.
Z promu wyjeżdżam po południu. Jest wielki jak wieżowiec i trudno trafić nawet do odpowiedniej ładowni, gdzie zostawiłem motocykl.
Helsinki. Pierwsza rzecz na tej ziemi, to pozwolenie na połów ryb. 15 E za 7 dni za osobę. Człowiek w sklepie z artykułami do produkcji much wędkarskich pokazuje gdzie jest R kiosk. Można kupić pozwolenie właśnie w R kiosku. Z łatwością dojeżdżam w odpowiednie miejsce, gubiąc się tylko trzy razy. To przy stacji metra. Sprawę załatwia Kaczor. Ja lenię się przy motocyklu.
Kemping jest tak dobrze oznaczony już od centrum, że mógłbym uczyć GPS drogi tam. Nazywa się Rastila Camping. Drogo, czysto, cicho, pusto i coraz ciemniej. Bleh...
Trawa przystrzyżona. Namiot trzeba rozbić minimum 4 metry od innego namiotu. Cóż… Jest tylko jeden, bardzo daleko stąd.
Kuchnie, prysznice i wszystko inne w nienagannym stanie. Namiot stoi. Teraz trzeba nawinąć żyłkę na nowy kołowrotek. Kaczor oddala się na długość żyłki. Mały ten Kaczor się wydaje ze 150 metrów. Zwijam wszystko na kołowrotek. Załatwione. Na kolację jabłka, czekolada i bagietka czosnkowa.
CDN.