Pierwszy kontakt.
Murowany, oszklony budynek. W środku młody żołnierz. Bierze paszport i wpisuje mnie do wielkiej księgi. Przyjaźnie zagaduje po angielsku, uśmiecha się. Instruuje mnie co zrobić dalej. Jest po ludzku uprzejmy.
Trzeba odstawić motocykl na niby parking przy siatce pomalowanej na biało i niebiesko.
Z dokumentami do budynku głównego. Mocno działająca klimatyzacja, natychmiast przynosi ulgę. W dużej i wysokiej hali dwa oszklone stanowiska a w każdej człowiek. Dalej bramki obrotowe jak na lotnisku. Przez otwarte drzwi widzę jak jeden na mój widok wsuwa stopy w klapki. Tak przygotowawszy się do pracy, prosi o paszport. Spisuje, skanuje, sprawdza zdjęcie z autentykiem. Teraz muszę przejść do drugiego stanowiska. Tutaj to samo. Dodatkowo pyta o imię ojca, czy mam żonę, jaki mam zawód, jaki jest cel przyjazdu, ile czasu potrwa wizyta. Z quizem wyrobiliśmy się w dziesięć minut, mimo bariery językowej. Zostałem wpisany do systemu i mogę iść.
Przejeżdżam po dużym placu do szlabanu. Stoi tu jeden kontener przerobiony na biuro i po przeciwnej stronie szlabanu niewielki, murowany budynek. Też biuro. Ktoś pokazuje palcem, że najpierw kontener.
Tu spisuje się dane z paszportu, które lądują w komputerze.
- CPD? - Wyłapuję hasło, ze którego zdania w całości nie zrozumiałem.
Kręcę głową w geście zaprzeczenia.
- Problem – znowu wyłapuję ze zdania. Narobiłem sporego zamieszania, bo już kilku ludzi dyskutuje nad moim problemem. Dzwonią gdzieś, ktoś przychodzi i odchodzi. Znowu dyskusje.
W końcu rzucam hasło-klucz
- Hossein Sheikhlou.
Człowiek za biurkiem odetchnął jakby powietrze zeszło z niego. Prowadzi mnie do budynku po przeciwnej stronie. Tutaj siedzi dwóch mężczyzn. W środku stare pułki, biurko i łóżko. Jest też metalowa szafka. Witają mnie serdecznie i jeden dzwoni do kogoś obcego, a potem do Hosseina. Po wybraniu numeru daje mi słuchawkę. No to jestem w domu.
Hossein bardzo dobrze mówi po angielsku, więc musi powtarzać po trzy razy co chce mi przekazać. A przekazuje, że brak CPD to nie wszystko. Nie mam karnetu a na dodatek jest czwartek po południu i nikt już nie pracuje. No tak… Czwartek to ostatni dzień tygodnia w Iranie. Piątek jest wolny dla wszystkich. Dopiero w sobotę będę mógł załatwić formalności. Z rozmowy zrozumiałem też, że przyjdzie po mnie przyjaciel Hosseina i zabierze do hotelu nieopodal.
Czekam.
Czekam i obserwuję. Wielki plac częściowo zastawiony jest ciężarówkami. Ruch jak w mrowisku. Ciężarówki typu Kamaz czy Kraz albo inne dymiące relikty przeszłości motoryzacyjnej, stoją poustawiane w kilka rzędów. U większości silniki pracują, tworząc szarą chmurę spalin. Wszystkie na swoich ciężarowych plecach mają kontenery. Stoją tak dymiąc niemiłosiernie i czekają na swoich kierowców. Tych można znaleźć w biurze od karnetu CPD, do którego trafiłem w pierwszej kolejności albo w budynku naprzeciw. Chodzą między nimi, od okienka do okienka ze swoimi dokumentami przewozowymi. Formalności zajmują dużo czasu. Mimo różnych postur są bardzo do siebie podobni. To znaczy wszyscy chodzą w klapkach, mają podkoszulki lub koszule z długim rękawem i długie spodnie materiałowe w ciemnym kolorze.
Co jakiś czas, urzędnik wychodzi z budynku przy szlabanie i każe jechać odprawionej partii załadowanych samochodów. Kierowcy wsiadają, wszystkie ciężarówki naraz zaczynają ryczeć i dymić czarnymi, trującymi gazami. Powietrze robi się gęste i wręcz widać jak szaro-czarna chmura wibruje od ogłuszającego hałasu starych silników. Spaliny drażnią nozdrza, do oczu w obronnym odruchu nachodzą łzy. Nie jest lepiej, kiedy dymiące sadzą pojazdy ruszą. Podrywają kołami tumany kurzu i pyłu. Wtedy dym i kurz mieszają się, tworząc bardziej gęstą zawiesinę. Czasem jakiś zniecierpliwiony kierowca dodaje gazu, rytmicznie naciskając pedał do podłogi. Wtedy robi się ciemno. Podniesiony szlaban oznacza, że za chwilę wszystko się uspokoi na jakiś czas. Ciężarówki jak żuki, każdy ze swoim ładunkiem, odjeżdżają w kierunku Armenii. Nastaje chwilowa, pozorna cisza, przerywana tylko powracającym śpiewem ptaków i łopotem wielkiej flagi irańskiej. Wiatr wieje tylko na jej wysokości. Tutaj nie dociera żaden powiew.
Znowu słychać rozmowy kierowców, którzy czekają na swoją kolej. Niedługo unoszący się w powietrzu, duszący zapach spalin i kurz opadną, ale upał zostanie.
W czasie właśnie tej pozornej ciszy podszedł do mnie człowiek w białym kaszkiecie. Nazywa się Samwel i ma 60 lat. Jest armeńskim kierowcą. Zmarszczki i spracowane, silne dłonie zdradzają ciężkie życie. Od lat pracuje jako kierowca i ma troje dorosłych dzieci. Mieszka w Agarak, tuż za granicą.
Rozmawiamy dobre dwie, może trzy godziny. Opowiada o Armenii i o zwyczajach w tym kraju. Wspomina też o policjantach, którzy bez skrupułów rabują każdego, kogo zatrzymają. O tym sam się przekonałem. Mówi, dlaczego w Iranie jest tania benzyna i że tam kochają pieniądze. Wyjaśnia różnicę między Rialami*** a Tomanami****. Zna też nieoficjalny kurs dolara. Pomyślałem, że wymienię trochę pieniędzy, które zostały mi z Armenii i kilka Dolarów, na Riale. Kantor rzecz jasna jest. Od razu wskazał dokąd mam iść, ale zna Ahmeda. Ahmed jest kolegą Samwela i chętnie zamieni pieniądze. Za chwilę na środku placu dokonujemy transakcji. Dzięki temu stałem się właścicielem sporego pliku banknotów z wieloma zerami.
Słońce chyli się ku zachodowi, czas mija. Minęło go wystarczająco dużo, żebym zorientował się, że kolega Hosseina powinien już być, choćby jechał tu z samej Urmii. Mój telefon nie działa, ale mogę skorzystać z komórki Ahmeda. Tego samego, z którym zrobiłem wymianę waluty.
Mimo że poprzednio Hossein mówił najwolniej i najwyraźniej jak umiał, źle go zrozumiałem. Sam mam dostać się do hotelu a hotel jest zaprzyjaźniony. Mam czas do soboty do 9 rano i nie mogę się spóźnić.
Trzeba się rozstać. Samwel niedługo skończy swoje procedury wyjazdowe, a ja powinienem gdzieś przenocować.
Ostatnia przysługa.
Samwel poprosił Ahmeda, żeby ten zamówił taksówkę przez swój telefon.
Za pół godziny, na granicę, przez którą przecież tak trudno się dostać, podjeżdża zdezelowany, żółty samochód nieznanej mi marki. Ze środka wygramolił się otyły, stary człowiek. Potrzebny bagaż zdjąłem wcześniej z motocykla. Teraz tylko wrzucić to do kufra. Schorowane nogi taksówkarza, szurają po ziemi, wzbijając kurz. Ze zgrzytem otwiera bagażnik. Zabieram dwa bagaże. Opona zapasowa, kanister z benzyną na zapas, worek z olejem i narzędziami zostają.
W bagażniku wielka butla na gaz, świece zapłonowe, części zapasowe albo zużyte. Koce, szmaty, papier, zmiętoszona gazeta. Jakieś rurki, pręty, śruby i butelki. Chyba z olejem. Dokładam do tego kramu różności swój bagaż i z ledwością bagażnik się zamyka. Kask i resztę rzeczy zostawiłem wcześniej w budce ze szlabanem, za pozwoleniem celników.
Trzeba jeszcze ustalić dokąd jadę i ile będzie to kosztowało. Pytam taksówkarza ile za przejazd. Po polsku, ale z międzynarodowym gestem pocierania kciuka o palec wskazujący. Zrozumiał od razu. Odpowiedział w farsi, ale nic nie zrozumiałem. Dopiero Ahmed przełożył informację na armeński a Samwel na angielsko-rosyjski. 100 tys. Riali, czyli 10 tys. Tomanów, czyli jakieś 10-12 zł. Nie wybrzydzam.
Sanwel za to tak. Zwraca staremu taksówkarzowi uwagę, że to o wiele za dużo. Kierowca uruchomił się natychmiast. Jego ponura, zgorzkniała i nienawistna twarz nabrała purpury. Popadł w taki jazgot, tak zaczął wymachiwać rękoma i krzyczeć, że myślałem, że dojdzie do rękoczynów. Uspokoił się, dopiero kiedy wyjąłem pieniądze, odliczyłem właściwą sumę i wręczyłem mu ją. Może nie wręczyłem. Byłem w pół drogi w geście płacenia, kiedy wyszarpał banknoty i schował do kieszeni spodni.
Stary Irańczyk ledwo widzi na oczy. Rozklekotany samochód żyje własnym życiem, pamiętając być może tysiące razy przemierzaną drogę. Kierowca łagodne łuki pokonuje, ścinając je. Rozpędza się do niewiarygodnych 100 km/h i mija inne samochody, o włos unikając kolizji.
Zza jednego z wiraży wyłania się stado krów. Trzeba zwolnić, bo idą środkiem. Kierowca znów się uruchomił, wydając z siebie okropny jazgot. Przejeżdża na lewą stronę drogi, próbując przepędzić bydło wyjącym silnikiem, zawadzając lusterkiem jedno ze zwierząt. Krzyczy przy tym na pasterza niemiłosiernie, grożąc pięścią. Wszystko to na odcinku czterech kilometrów.
Wyjąłem bagaż z rozklekotanego pojazdu i odstawiłem przed próg hotelu. Taksówkarz wymownie gestykuluje, stanowczo żądając opłaty. Nie zapłaciłem? To płacę. I wręczam przez otwartą szybę sto tysięcy.
Zgorzkniały, schorowany starzec w rozklekotanym wozie odjechał. Dopiero kiedy zniknął z pola widzenia, przypomniałem sobie, że przecież już raz zapłaciłem za kurs. Tak się zaaferowałem sytuacją, że dałem się oskubać.
Ósme: Staraj się znaleźć rzeczom swoje własne miejsce-mówi dekalog tkliwego nihilisty.
Może wcale mnie nie oszukał? Może we właściwy sobie sposób żądał tylko napiwku. Może tu taki zwyczaj a ja sam siebie wpuściłem w pułapkę zawistnych domysłów. Nie ma nad czym rozprawiać. Niech, choć na chwilę poprawi to nastrój temu człowiekowi. Może cieszy się teraz, że jednak opłacało się przerwać co robił i pojechać po naiwnego turystę. Może dzięki temu nieco złagodnieją rysy zaciekłości na starej twarzy, człowieka u schyłku życia.
Jak można się domyślić, hotel na prowincji irańskiej, nie jest w standardzie europejskim. Ot, stoi budynek jak inne. No, właściwie wyróżnia go elewacja nowszej od reszty dobudówki. Budynki wokół są ceglane albo z kamienia.
Wita mnie niewysoki człowiek około pięćdziesiątki z siwizną po bokach głowy. To Ahmed. Są z nim dwaj synowie w wieku 20 i 18 lat. Żeby zażegnać nieporozumienie, od razu pytam o cenę pokoju. Chyba popełniłem gafę. Zamiast odpowiedzi dostaję herbatę. Ahmed zna trochę angielski. Rozmawiamy o mojej podróży, granicy i mojej niecodziennej sytuacji.
Teraz możemy rozpocząć negocjacje.
Po krótkiej chwili z 500 tys. Riali za noc zrobiło się 700 tys. za dwie noce. To około 20 Dolarów.
Młodszy syn Ahmeda prowadzi mnie do pokoju. Pokazuje gdzie na korytarzu włącza się światło, omijając kosze z warzywami, potrzebne w kuchni. Pokój jest na drugim piętrze. Na jednym piętrze jeden pokój. Ten niżej jest zajęty. Pokazuje też gdzie zostawić buty, zanim wejdę, a jeśli chcę je wstawić do środka to powinienem postawić je na szafce przy drzwiach. Nie na podłodze.
Pokazuje kuchnię a właściwie aneks kuchenny, telewizor kineskopowy i za kuchnią łazienkę, z równo ustawionymi, kiedyś białymi klapkami.
Zostaję sam. Biorę prysznic bacznie uważając, żeby nie wpaść nogą do muszlo-dziury. Czuję, że jestem oblepiony kurzem i spalinami z granicy. Spędziłem tam całe popołudnie a upał wyssał ze mnie energię.
Zimna woda i ten pokój, zdają się absolutnym i skończonym luksusem.
Odżywszy, próbuję zrobić coś z niewłączającą się kamerą. Nic z tego. Jeden, mały element wyrobił się tak, że przynajmniej na razie nic z tym nie zrobię. Kamera włącza się sporadycznie i po wielu próbach. Tak samo trudno ją wyłączyć.
Spróbuję pogodzić się ze stratą. Idę na dół. Posiedzę i popatrzę, co robi się w takim miejscu we czwartek wieczorem. Jak pisałem, czwartek jest ostatnim dniem przed weekendem a piątki są wolne od pracy.
Siadam przy jednym ze stolików. Mam ze sobą notes i mam dużo czasu.
We czwartek dzień jak co dzień. Pojawiają się w restauracji różni ludzie. Czasem przychodzą porozmawiać, bez pardonu wchodząc do kuchni. Inni przychodzą, żeby zjeść, też przedtem zaglądając do kuchni. Wszyscy się znają. Przed jedzeniem myją dłonie w umywalce stojącej przy wejściu.
O daniach serwowanych tutaj, niewiele napiszę. Nie sposób zapamiętać nazw.
Na przykład: Ahmed ugniata w dłoniach mięso, dodając przyprawy. Chyba będzie szaszłyk. Uznawszy, że już dość, z impetem uderza mięsną kulą o stół, łapie z powrotem w dłonie rozpłaszczoną kulę i znów gniecie niezadowolony z efektu. Po tych ćwiczeniach, nadziewa, rozgniatając ją wokół miecza tak, żeby więcej z początku i mniej na końcu zostało. Kiedy już sklei kilka takich szabel, odkłada je do chłodni w witrynie, żeby każdy mógł obejrzeć jego pracę przed zjedzeniem.
Nad ułożonymi szablami, półkę wyżej, leżą żebra. Być może krowy. Żebra położone są na gnatach pewnie tego samego zwierza a nad nimi, na haku wisi reklamówka z podrobami. Wygląda na wątrobę, ale nie jestem pewien, bo reklamówka nie jest całkiem przezroczysta.
Szyba chłodziarki w witrynie jest jakby zakurzona, może zaparowana i ma dużo zacieków. Na jednym z nich przysiadła wielka, czarna, włochata mucha, żeby z lubością omiatać swoją rurką delicje. Przyglądanie się tej prymitywnej, rozkosznej uczcie, przerywa Ahmed. Przyniósł herbatę. Ponieważ po opłacie z góry za pokój zostało mi trochę grosza, chcę spróbować tych specjałów. Zależy mi najbardziej na takim płaskim chlebo-placku, który dodają do wszystkiego. Próbując wytłumaczyć na różne sposoby swoją potrzebę, skończyliśmy rozmowę w kuchni, na prezentacji wszystkiego, co jest. Jest tu omawiane wcześniej mięso mielone z szabli, czekające na dodatki. Są mięsne kulki, uda z kurczaków, ryż w wielkim garze, napoje w przeszklonej chłodziarce. Zimne oranżady, kefir, mleko i płyny w puszkach. Zatrzymawszy się na udkach z kurczaka, uznałem, że jest to danie w sam raz dla mnie. Mogę wrócić do mojego oceratowanego stolika. Jedzenie przyrządza młodszy syn Ahmeda, Hamid.
Dostaję tacę a na niej talerz z wybranym udkiem, polanym sosem. Do tego miska z czymś w rodzaju kefiru a może kwaśnej śmietany, miskę z dwoma białymi cebulami pokrojonymi w ćwiartki i dwie ostre jak brzytwa, zielone papryki. Obok tacy ląduje półmisek z górą białego, dymiącego ryżu, a na nim zapakowana w sreberko kostka masła. Ryż taki, ugotowany wcześniej, dochodzi w olbrzymim samowarze. Nie pozwoliwszy masłu do końca rozpuścić się w opakowaniu, wypuszczam je na górę ryżu, żeby tu dokończyło swoją przemianę. Po całodniowej głodówce jedzenie smakuje wybornie.
Kiedy kończę jeść, chłopak od kuchni pyta, czy chcę dostęp do WiFi. Wspominam o tym teraz, bo wcześniej chciał za to pieniądze. Tak czy inaczej, połączywszy się z siecią, cieszyłem się tym przywilejem przez około godzinę. Na dodatek, choć w Iranie niedostępne oficjalnie, jest eFBe. A to dlatego, że młodszy syn Ahmeda w swoim telefonie ma armeńską kartę bez blokad, a Armenia tuż za rzeką.
Pokazuję chłopakom i ich ojcu mój motocykl, który zostawiłem na granicy. Hmm... Moje oczko w głowie stoi teraz na placu, na granicy, cztery kilometry ode mnie. Jego dokumentów też nie mam, bo zatrzymał je celnik. Mój paszport ma albo właściciel hotelu, albo któryś z chłopaków. Zostały tylko pieniądze i część bagażu.
Ale… Pokazuję ten motocykl a oni zwracają uwagę na inne zdjęcie. To z kuso ubranymi dziewczynami spotkanymi w górach. Powiększyłem je i dzieje się rzecz dziwna. Gęby rubasznie śmieją się od ucha do ucha. Podniesione głosy, ekscytacja. No i młody dostaje od ojca w ucho. Żartobliwie wprawdzie, ale na tym skończyło się jego oglądanie. Kiedy stary został sam ze mną, przegoniwszy synów do kuchni, zaczął pokazywać jakby jechał motocyklem. Wiem o co mu chodzi.
Już chcę wrócić do zdjęć z dziewczyną nana motocyklu. Według tutejszych norm społecznych jest rozebrana. Kiedy negocjowałem niską cenę hotelu, Ahmed długo był nieugięty. Teraz mam okazję zrewanżować się. Udaję, że nie wiem o co chodzi. Pokazuję motocykl brata, to znów mój, ale nie z dziewczyną. Ahmed, zrezygnowany, w końcu machnął ręką. Jest 1:1
W moim pokoju na drugim piętrze kończę notatki i jednocześnie oglądam człowieka od wiadomości w telewizorze. Mam wrażenie, że TV na całym świecie służy tylko straszeniu, wprowadzaniu zamętu, dezinformacji i sianiu niezgody.
Sprawdzam jeszcze raz co jest nie tak z kamerą. Dopatrzyłem się, że plastikowa dźwigienka odpowiedzialna za przeniesienie nacisku na włącznik nagrywania, jest nadłamana. Gdybym tylko miał mały śrubokręt i klej, który zostawiłem na granicy w bagażu...
Z tymi myślami, gaszę światło i idę spać. Jest tak ciepło, że nawet nie trzeba się przykrywać.
CF
Mapy
* Spandarian Reservoir – Przeczytane w Wikipedii.
** Nie błoto, tylko składowisko odpadów poflotacyjnych zwane Artsvanik Reservoir a przez miejscowych „niebieskim klejnotem”. Więcej o katastrofie ekologicznej w linku:
https://hetq.am/en/article/105994*** Rial – Oficjalna waluta Iranu.
**** Toman – Nieoficjalna waluta Iranu. 1 Toman jest wart 10 tys. Riali. W 2020 roku parlament Iranu zatwierdził Toman jako oficjalną walutę tego kraju. Źródło:
https://businessinsider.com.pl/finanse/toman-nowa-waluta-iranu-rezygnuja-z-riala/nmjezrh