Wczoraj wróciłem z wyjazdu na Węgry. Wyskoczyliśmy we 3 na reprezentacji japońskiej myśli technicznej: TDM 900, GS 500, CBF 600. We wtorek po południu pojechałem do Gliwic skąd w środę rano wyruszyliśmy w komplecie w kierunku Cieszyna. Pogoda do piątku aż za dobra – 32-35 stopni. Upały w połączeniu z ciuchami motocyklowymi sprawiały, że chwilami czułem się jak w piekarniku. Na Węgrzech jest mnóstwo motocykli i ich kierowcy jeżdżą w krótkich spodenkach i koszulkach. Pokusa na identyczny strój była spora, ale wolę jednak upał niż ewentualne przeszczepy skóry, szycie mięśni i modelowanie kości.
W piątek podczas powrotu silne deszcze i do domu w Łodzi dojechałem z akwarium w gatkach.W połączeniu z silnym wiatrem akwarium zamieniało się w lodowisko
Generalnie wyjazd sympatyczny. Kultura jazdy i nastawienie do kierowców motocykli na Węgrzech naprawdę super. Pewnie wynika to w dużym stopniu z tego, że jednośladów jest tam naprawdę dużo. Jadąc przez Czechy i Słowację też nie mogliśmy na nic narzekać.
Na Węgrzech poruszaliśmy się bezpłatnymi trasami. Nie z powodu kosztów, których nawet nie sprawdzaliśmy, ale z powodów krajoznawczych. Pierwszą noc w miejscowości Tata przespaliśmy na campingu. Domek 3 osobowy z łazienką – 150 zł za całość z motocyklami. Drugiego dnia przejechaliśmy przez Budapeszt i zjechaliśmy nad Balaton. Nocka na campingu w Balatonfured – 2 namioty, 3 osoby i 3 moto – 160 zł. Po nocce pod namiotem przeprawiliśmy się promem przez Balaton Tihany – Szantod i śmignęliśmy w dół do miejscowości Baja. Południową część pociągnęliśmy do Szegedu. Południe zrobiło na nas mniej pozytywne wrażenie niż północ dlatego postanowiliśmy śmignąć trochę nocą i skierowaliśmy się do Budapesztu. Na miejsce dotarliśmy około północy. Polecam przejazd przez oświetlone miasto, a w szczególności mosty. Dunaj w połączeniu z zabudową miejską rzuca na kolana. Zebraliśmy się z Budapesztu koło 2 w nocy i wyjechaliśmy poza miasto żeby znaleźć jakiś parking z ławkami żeby kimnąć godzinkę czy dwie. Oczywiście złapał nas deszcz… Zrobiło się niefajnie, bo było późno, a w zasadzie wcześnie (3 rano), a my bez snu i z perspektywą jazdy po ciemku w deszczu w nieznanym terenie. Zebraliśmy się ze stacji i ruszyliśmy w kierunku Słowacji. Mnie o 4 dopadł kryzys senny i stanęliśmy na jakimś przystanku lokalnego „PKS”. Rozłożyłem matę i kimnąłem się 25 minut. Chciałem dłużej, ale zbudził mnie rzęsisty deszcz. Podjęliśmy decyzję, że jedziemy dalej do Polski. Mieliśmy zostać jeszcze jeden dzień w Słowacji, ale prognozy na weekend były mało optymistyczne. W efekcie przez jakieś 35 godzin spędziliśmy na motocyklach śpiąc zaledwie kilkadziesiąt minut i zatrzymując się na WC i żarcie. Słabe to i dość nieodpowiedzialne rozwiązanie. Planowaliśmy to trochę inaczej, ale pogoda nam te plany storpedowała. W każdym razie więcej się na taki układ bez spania się nie piszę
Do Polski jechaliśmy w Słowacji przez Tatry Niskie. Nieprawdopodobne widoki i kilkadziesiąt kilometrów zakrętów w górach. Cudo!
W sumie przejechałem 2024 km. To był mój pierwszy, poważniejszy wyjazd. Nie jest zbyt wymagający dlatego myślę, że można taką trasę polecić każdemu pod warunkiem, że rozsądnie zaplanuje się przebiegi dzienne. Teraz po głowie chodzi mi Skandynawia albo może Francja lub Holandia ?