Cześć, poniżej obiecana relacja. Zapraszam do lektury
Jeżeli w niebie jest choć w połowie tak pięknie jak na holenderskiej wyspie Terschelling, to warto się postarać by kiedyś tam trafić. Na tej właśnie wyspie swój ostatni lot zakończył wybitny polski pilot ppłk. Stanisław Skarżyński. Wybraliśmy się tam motocyklami by w 70 rocznicę śmierci zapalić świeczkę na jego grobie.
Wyskoczyliśmy w piątek 22 czerwca rano. Nie za wcześnie rano, no bo w końcu to urlop, a plan średnio ambitny czyli Łódź-Berlin. W użytku moja 11 letnia Yamaha TDM 900 z Łodzi i wyprodukowana w 2008 Honda CBF 600 Marcina z Gliwic.
Choć jechaliśmy z Łodzi autostradą to straciliśmy mnóstwo czasu. Pomijam kwestie finansowe i to, że tylko pierwszy odcinek trasy uwzględnia zniżkę dla motocykli. Kolejne, poza tym, że kosztują sporo, to mają mnóstwo bramek i wymagają wyciągania portfela, chowania rachunków, kart itd. To oznacza zdejmowanie rękawic, rozpinanie kurtki, etc. Upierdliwość nieziemska! Na świecie da się prościej, u nas jak widać nie.
W efekcie do Berlina docieramy wieczorem. W knajpie u Turka oglądamy z lokalesami mecz Niemcy-Grecja na Euro popijając Berlinera. Chociaż Grecy strzelają ładnego gola, to sami dostają cztery. No nic, ważne że ten jeden wszedł na pocieszenie. Rano śniadanie w hotelu (53 EUR za nocleg dla 2 osób, 2 moto, śniadanie i wifi) i decyzja, że dalej omijamy autostrady żeby pooglądać trochę miasteczka niemieckie. Postanowiłem naciągnąć luźnawy łańcuch. Okazało się, że śruba trzymająca tarczę jest nie do ruszenia kluczami, które mam. Ok., nie ma dramatu myślę, pożyczymy klucze i naciągniemy na kempingu. Tam na pewno będą caravaningowcy, a oni mają przecież wszystko.
Do campingu w Uetze (20 EUR za nocleg dla 2 osób, plus 2 moto) dojeżdżamy tempem spacerowym. Recepcja czynna do 17, a na zegarkach 19. Zamknięte. Dziwactwo jak na wysoki sezon. Miejsce w zasadzie nie za specjalne, ale rozbijamy namiot.
Za to po drodze fajnie. Czuliśmy się jak na motodromie. Zdarzały się odcinki 2-3 km gdzie nie mijaliśmy żadnego samochodu, a drogi były naprawdę świetne. Jak w Niemczech jest 50 to wszyscy jadą 49. Doszliśmy wręcz do wniosku, że przez to drogi są bardziej niebezpieczne niż u nas. No bo w Niemczech wszystko jest przewidywalne i to usypia uwagę. A u nas? Samochody na czołówkę, wymuszenia pierwszeństwa, plamy oleju, dziury, piasek w zakrętach. Trzeba pogłówkować i mieć się na baczności by dojechać do celu. Tak, u nas trudno zasnąć za kierownicą więc jest bezpieczniej!
Kolejny dzień znowu zaczęliśmy stosunkowo późno. Zająłem się walką z łańcuchem, ale jedna ze śrub napinających nie chciała nawet drgnąć. Odpuściłem bojąc się, że ją ukręcę. Łańcuch został więc luźny. Dodatkowo zepsuła się pogoda i z kempingu wyjeżdżaliśmy przy kropiącym deszczu a po chwili w prawdziwym sztormie. Po ciężkiej ulewie w drodze dotarliśmy do Amsterdamu, który o godzinie 21:30 przywitał nas słońcem. Oglądaliśmy je do 22 z kawałkiem. Niby nie tak daleko na zachód, a jednak dzień dłuższy niż w Polsce. Ogarnęliśmy się szybko na kempingu w wynajętej mikroprzyczepie i ruszyliśmy do miasta.
Sam Amsterdam, no cóż… Jak coś o nim słyszeliście… to to wszystko prawda. Pomijając te najbardziej znane i powodujące wypieki na twarzach i gastrofazę atrakcje, to jest to po prostu fajne, ładne miasto. Poprzez chaos i luz bliżej mu do np. Londynu niż Kopenhagi. Ja się jednak dobrze czuję i tu i tu. Połaziliśmy do 2 w nocy i wróciliśmy do domu autobusem, wysiadając o 4 przystanki za wcześnie. Nasiedzieliśmy się na motocyklach za dnia, to teraz można połazić.
Amsterdam spodobał nam się tak bardzo, że przedłużyliśmy pobyt o jeszcze jedną noc. Polecam wybrać się do Heineken Experience. Daleko temu do klasycznego muzeum piwa. Sporo interaktywnych atrakcji, mało nudnych historii no i degustacja. Warto. Po mieście proponuję poruszać się rowerem (około 11 EUR na dobę) lub komunikacją miejską (7,5 EUR) na dobę. Cenowo Holandia stoi wyżej niż Niemcy. Mieliśmy trochę żarcia z Polski, ale czasami próbowaliśmy jeść coś lokalnego w budżetowych miejscach. Nie warto. Plan na przyszłość - albo żarcie w kufer, albo wyłączyć liczenie, żyć godnie i martwić się kosztami dopiero po powrocie. Bardzo polecam camping Zeeburg gdzie za malutką przyczepę z piętrowym łóżkiem, stołem, 2 krzesłami i grzejnikiem zapłaciliśmy 51 EUR za dobę za 2 osoby i 2 motocykle w weekend. To jak na Holandię fajna cena i warunki na campingu naprawdę porządne z bezpłatnym WiFi, wypożyczalnią rowerów, restauracją i sklepem włącznie. Ciekawostką jest to, że w Holandii bezpłatne WiFi podobnie jak u nas jest dość powszechne. W Niemczech i wielu europejskich krajach nie.
We wtorek śmigamy do Terschelling. To już 26 czerwca czyli rocznica śmierci Skarżyńskiego. Trasa krótka bo zaledwie 150 km. Po drodze spędzamy sporo czasu na foty na Afsluitdjik, 90 kilometrowej tamie po której biegnie droga dzieląca Morze Północne i IJsselmeer. Widoki fantastyczne. Pogoda bajeczna. Generalnie dla takich chwil i tras warto mieć motocykl.
Dojeżdżamy do portu w Harlingen by kupić bilety na prom. Okazuje się, że jeżeli chcemy popłynąć i wrócić na wyspę tego samego dnia, to spędzimy tam zaledwie 30 minut. Czyli nic. Zostajemy więc na noc. Podróż promem to 40 kilometrów i trwa około 2 godzin. Koszt w obie strony na 2 osoby plus moto 129 EUR. Czuć, że to miejsce raczej dla Holendrów. Komunikaty na pokładzie wyłącznie w ichniejszym języku, podczas gdy w Amsterdamie, np. w tramwajach tylko angielski. Rzeczywiście jakby nie patrzeć Terschelling zupełnie nie jest po drodze i jedzie się tam konkretnie, dla tej wyspy.
A na niej czas zwolnił i widoki jak z obrazka. Na cmentarz dojeżdżamy po 5 minutach. Przy wejściu plan i lista nazwisk. Jest kilku Polaków, a wśród nich Stanisław Skarżyński. Odnajdujemy grób z tabliczką „Zawsze razem Julia”. Stawiamy przy nim herb Łodzi i zapalamy świeczkę.
Obaj z Marcinem zwróciliśmy uwagę, że choć w bajkowej scenerii, wszystkie te groby są bardzo przygnębiające i podkreślają bezsens wojny. Na kameralnycm cmentarzu na Terschelling lokatorzy, głównie lotnicy i marynarze rzadko dożywali 30 urodzin. Tragiczna historia Polski trochę przyzwyczaiła nas do młodo umierających żołnierzy. Mimo wszystko sielankowa atmosfera wyspy kontrastująca z grobami wywołała w nas duże emocje
Wieczorem rozbiliśmy namiot na campingu deKooi (25 EUR za nocleg dla 2 osób, 2 moto, wifi) i objechaliśmy malowniczą wyspę. Tylko jej część jest udostępniona zmotoryzowanym. Reszta to dzikie rezerwaty przyrody. My niestety na wycieczki rowerowe w nocy nie mieliśmy szans, a nasz prom odchodził następnego dnia o 7. Zrobiliśmy więc wieczorem szybkie zakupy i wciągnęliśmy śniadanie na plaży o szerokości 300 metrów nad morzem północnym.
Krajobraz zaiste księżycowy. Tu ciemniej robi się jeszcze później i słońce pożegnało nas tuż przed 23. Zanim jednak zaszło udało nam się przejechać prawie całą wyspę, na której domki wyglądają jak z klocków Lego. Wszędzie widać zwierzęta i panuje tam jakaś taka harmonia. Widać, że to miejsce, w którym ludzie żyją wolniej i są po prostu szczęśliwi.
O 5:30 rano obudziły nas dzwoniące telefony i deszcz bębniący o tropik. W pośpiechu zwinęliśmy namiot i śmignęliśmy na prom. Łańcuch w TDMie uderzał o wahacz i dzwonił niemiłosiernie. Na promie śniadanie, kawa i dostęp do darmowego netu. Nadrobiliśmy więc zaległości informacyjne i polecieliśmy w kierunku Polski. Dalej trzymaliśmy się zasady, że omijamy autostrady i jeździmy bocznymi. Żeby nie było nam nudno przez większość dnia siąpił deszcz. Nie ulewa, ale ciągnąca się mrzawka z lajtowymi i ostrzejszymi momentami.
W okolicach Bielefeld krążyliśmy wściekli do 23 szukając pokoju na noc. Od hotelu do hotelu, wszystko zajęte, a w pensjonatach nie zgadzają się na jedną dobę. Słabo. Zimno, cimno a Hiszpania kończy już drugą połowę z Portugalią. W końcu w Paderborn za 70 Eur dostajemy pokój, garaż, wifi i śniadanie. Pijemy po browarze, oglądamy rzuty karne i spaaaać. W końcu od 5:30 do 23 kilka godzin upłynęło.
Łańcuch już ręką odciągam na 1 cm od zębatek. Katastrofa. Plan na dziś to 650 km do Jeleniej Góry. Ruszamy w połowie dnia - o 12:30. Tym razem autostradami. Omijamy Lipsk i w Polsce jesteśmy koło 19:30. Po przekroczeniu granicy jedna refleksja. Mieszkamy w naprawdę pięknym kraju. Mamy jeszcze sporo do nadrobienia, ale trasa do Jeleniej Góry od autostrady, poza pierwszym odcinkiem z kocimi łbami, po prostu piękna .Wieczorem rozmawialiśmy o tym przy stole, że w ostatnich 15-20 latach wybudowała się w zasadzie nowa Polska. Tam gdzie ludzie mają już własność, to ją szanują. Dystans dzielący nas przynajmniej wizualnie od zachodu systematycznie się skraca.
Rano wpadamy do CM Motocykle w Jeleniej Górze. Łańcuch wisząc kilka cm, wybija się już
na pierwszy plan jak w klipach z zachodniego wybrzeża USA.
Muszę koniecznie coś z tym zrobić. Duży szacunek dla Panów w serwisie. Rzucili swoją robotę, wykonali niezłą rzeźbę łącznie z ucinaniem łebka śruby, jazdą do sklepu po nakrętki i wymyślaniem patentu na dojazd do Łodzi. Naciągnęli łańcuch i skasowali mnie bardzo ulgowo. Naprawdę respect na każdym polu. Raz jeszcze dziękuję.
We Wrocławiu rozstałem się z Marcinem, który poleciał do Gliwic. Po drodze do domu wstąpiłem
do miejscowości Warta w województwie łódzkim skąd pochodził pułkownik Skarżyński. Pod pomnikiem leżały jeszcze kwiaty z uroczystości, która odbywała się gdy my byliśmy na wyspie. Strzeliłem foto domu, w którym mieszkał i szkoły obok, która nosi jego imię.
Podsumowując, trasa zdecydowanie spacerowa i wdzięczna. Ludzie fenomenalni i bardzo pomocni, szczególnie Holendrzy. Nasi rodacy musieli naprawdę się „postarać” żeby ich do nas zrazić. Na szczęście jak widać nie wszystkich.
Dodatkowe emocje w drodze fundowaliśmy sobie sami brakiem przygotowania. No ale każdy taki wypad daje nauczkę na przyszłość. Dla mnie najważniejszym było zrealizowanie celu związanego z pułkownikiem Skarżyńskim i to udało się w 100%. Przy okazji odkryliśmy wyspę Terschelling, kawałek raju na ziemi. Kiedyś powiedzieliśmy sobie z Żoną, że jak znajdziemy się na życiowym zakręcie, to zamiast skakać z mostu uciekniemy do dzielnicy Wolne Miasto Christiania w Kopenhadze, azylu dla ludzi o pokręconych życiorysach. Do listy potencjalnych adresów dla uciekinierów dołącza Terschelling jako miejsce, w którym czas płynie wolniej, a ziemskie sprawy zdają się schodzić na dalszy plan.
P.S
1. SPECJALNE PODZIĘKOWANIA DLA DZIADKA Z FORUM, KTÓRY WSPIERAŁ NAS TELEFONICZNIE WIEDZĄ W ZAKRESIE MECHANIKI MOTOCYKLOWEJ
2. Po powrocie przegląd lotniczy wydrukował relację z naszego wyjazdu w sierpniowym numerze
3. Wydobyłem z jednej z jednostek wojskowych, której patronem jest ppłk. Skarżyński adres do Macieja Skarżyńskiego - jego syna. Pan Maciej mieszka na stałe w Londynie. Wymieniamy maile. Otrzymaliśmy od niego wiele miłych słów dotyczących naszego wypadu na Terschelling