Dzień 8 (209 km.)Rano ruszyliśmy w stronę riwiery krymskiej mając do przejechania drugą połowę Mierzei Arbackiej. Daniel nieco przecenił właściwości terenowe TDM’a, co zakończyło się spektakularną glebą i półgodzinnym zbieraniem rozsypanych części i bagaży.
Na samym Krymie zwiedziliśmy XIV-sto wieczną Twierdzę Genueńską w Sudaku. Najwyższa baszta (na ruiny której mimo zakazu się wdrapaliśmy) wznosi się 170 m. nad poziomem morza, co w połączeniu z jego bezpośrednim sąsiedztwem robi fenomenalne wrażenie.
Nocleg znaleźliśmy w miejscowości Rybacze w nowym prywatnym domu wczasowym (100hr za osobę w dwójce, + pościel, ręczniki, klimatyzacja), co w obliczu problemów ze znalezieniem na Krymie czegoś sensownego jakościow w sensownych pieniądzach okazało się niezłą ofertą.
Dzień 9 (rest day)Dzień bez motocykla. Rano wylegiwaliśmy się na kamienistej plaży, kąpaliśmy się w morzu z meduzami i jeździliśmy pontonem za skuterem wodnym. Po południu zrobiliśmy z Danielem potygodniowy przegląd motocykli (naciąganie łańcuchów, smarowanie, dokręcanie reszty części po wywrotce), a wieczorem poszliśmy na kolację do sympatycznej tatarskiej knajpy w miasteczku, gdzie wyczerpałem swój limit objedzenia się frutti di mare na najbliższy czas.
Dzień 10 (299 km.) Bagaże zostawiliśmy w pokojach w Rybaczach i na luzie zrobiliśmy sobie objazd zachodniej części Krymu.
Zaczęliśmy od Liwadii koło Jałty, pałacu, w którym Wielka Trójka podzieliła w 1945 powojenny świat. W czasie konferencji jałtańskiej mieszkał tu Franklin Roosevelt, a dziś można oglądać stół, przy którym obradowano a także pamiątki po ostatnim carze - Mikołaju II.
Dalej mieliśmy zobaczyć pałacyk Jaskółcze Gniazdo w Gasprze, ale okazało się, że na Krym przyjechał prezydent Ukrainy i w związku z tym zamknięto wszystkie główne drogi. Postanowiliśmy się w związku z tym przecisnąć lokalnymi dróżkami nad morzem, po drodze zjedliśmy obiad czekając na odwołanie blokady i w końcu udało nam się przecisnąć do Ałupki, gdzie obeszliśmy dookoła pałac księcia Woroncowa. Budowla jest o tyle ciekawa, że stanowi mieszankę staroangielskiego zamczyska z meczetem i rosyjską infrastrukturą.
Znad morza skręciliśmy wgłąb półwyspu i pojechaliśmy do Bakczysaraju, dawnej stolicy Chanatu Krymskiego. Mimo dość pokaźnych jak na Ukrainę cen biletów warto obejść cały kompleks pałacowy z haremem i meczetem, w których wiernie została oddana atmosfera dawnej świetności muzułmańskich władców Krymu.
Kilka kilometrów dalej znajduje się skalne miasto Czufut-Kale. Położone za szczycie płaskowyżu w ciągu wieków było schronieniem dla małych grup etnicznych czy religijnych, m.in. dla Karaimów, żydowskiej grupy wyznaniowej odrzucającej pozabiblijną tradycję i autorytet rabinów, a opierającej swą wiarę przede wszystkim na Pięcioksięgu Mojżesza.
Przy parkingu trzeba uważać na naciągaczy, którzy chcą wieźć do skalnego miasta terenówkami twierdząc, że wycieczka trwa 3,5 godziny. W rzeczywistości do przejścia jest ok. 1,5 km. i w niecałe 2 godziny byliśmy z powrotem przy motocyklach.
100 km. powrót do Rybaczy o zmroku obfitował w atrakcje typu wąskie wiejskie drogi, zapiaszczone serpentyny i kamazy bez świateł, ale na nocleg dotarliśmy bez większych problemów
Dzień 11 (506 km.)Zaczął się nasz powrót do Polski.
Z Rybaczy ruszyliśmy w kierunku Symferopola (warto zwrócić uwagę na 70 km. linię trolejbusową ciągnącą się przez lasy nad morze) i dalej przez Kherson i Nikołajew pod Odessę. Dla mnie był to najcięższy dzień na całym wyjeździe. Od prawie dwóch tygodni jeździliśmy w upale sięgającym trzydziestu kilku stopni w cieniu, co się w końcu skumulowało i skończyło dla mnie womitywnie i wycieńczeniowo. Dojechaliśmy jednak (ja resztką sił) na całkiem sympatyczny kemping przed Odessą w okolicach miejscowości Rybakówka (GPS: 46.609777 31.312403). Styl domków był późnogierkowski, obsługa mówiła po angielsku, pościel i ręczniki w cenie, opłata niewygórowana. Ja dałem radę się tylko wykąpać i zjeść 2 sucharki, po czym zasnąłem na 12 godzin, reszta ekipy poszła się jeszcze kąpać w Morzu Czarnym.
Dzień 12 (689 km.)Rano obudziłem się w całkiem dobrej formie. Po zobaczeniu na gpsie ile czeka nas dziś kilometrów po ukraińskich drogach dziarsko ruszyliśmy w stronę Odessy i dalej, autostradą, do Umania. Ten odcinek drogi okazał się rewelacyjny, równy asfalt, zero policji, więc trochę nadgoniliśmy dystans. Jedynym mankamentem okazała się jakość paliwa. Varadero osiągnęło na tym odcinku rekord spalania: 12 l. / 100 km. przy prędkości trochę ponad autostradowej. Fazer spalił 9l., co mu się podobno kiedy indziej nie zdarza. Z Umania skręciliśmy na zachód do Winnicy i dalej (już zdecydowanie gorszą drogą) do Chmielnickiego. Noc spędziliśmy w pobliskim Gródku.
Dzień 13 (375 km.)W związku z powrotem na Kresy postanowiliśmy obejrzeć twierdze w Kamieńcu Podolskim i Chocimiu.
W Kamieńcu Podolskim warto zobaczyć katedrę, którą będący we władaniu miasta w latach 1672-1699 Turcy przerobili na meczet i dobudowali minaret. Po odbiciu miasta przez Polaków na minarecie postawiono figurę Matki Bożej i tak już do dziś zostało. Obok katedry znajduje się też symboliczny nagrobek Pana Wołodyjowskiego. Przez malowniczy rynek doszliśmy do samej twierdzy, po której dziś zostały mury obronne i szereg baszt. Można połazić po wewnętrznym dziedzińcu, murach czy wejść na wieżę.
Dalej podjechaliśmy do Chocimia, który na mnie zrobił większe wrażenie. Ta twierdza malowniczo położona nad Dniestrem jest trochę mniejsza od kamienieckiej, ale wewnątrz murów jest sporo budowli, typu zbrojownie, kościół, można też zejść do podziemi czy zobaczyć salę tortur w baszcie.
Po zwiedzaniu ruszyliśmy w Karpaty. Polecam drogę N09 w stronę granicy z Rumunią, równa, kręta, górska, niby cały czas obszar zabudowany (100 km. dłuuugich wiosek przechodzących jedna w drugą), ale przejechaliśmy bardzo sprawnie i z dużą przyjemnością.
Celem było miasteczko Rachów - wg przewodnika prowincjonalnie urokliwe centrum turystyczne ukraińskich Karpat. W rzeczywistości okazało się zapyziałe i mało sympatyczne. Zakwaterowaliśmy się w tourbazie „Cisza”, która poziomem dorównywała schronisku młodzieżowemu pośredniej klasy, motocykle zostawiliśmy na melinowatym podwórku pod czujnym okiem stróża i wieczorem wypiliśmy piwo na kolację, bo nic innego nie udało się znaleźć.
Dzień 14 (282 km.)Rano czym prędzej ewakuowaliśmy się z Rachowa i popędziliśmy całkiem niezłymi drogami w stronę Połoniny Równej, która miała być jedną z większych atrakcji wyjazdu. Kupiliśmy jedzenie i zatankowaliśmy w Pereczynie i przez Turi Remety ruszyliśmy w górę. W Turiczkach strzałka pokazuje drogę do Lipowca, która po początkowym asfalcie zminia się w kamienisto-błotny trakt przez las. Od Lipowca na szczyt połoniny jest już w miarę równa droga z betonowych płyt
Wjechaliśmy bez problemów, choć Daniel raz się zawiesił między płytami na puszce katalizatora TDMa i trzeba go było ręcznie wyciągać a Kamil z Mariuszem zamiast skręcić wjechali do lasu i urwali crash-pada. Po rozejrzeniu się na szczycie
jako, że zaczęło siąpić postanowiliśmy zanocować w dawnej radzieckiej bazie rakietowej
podziwiając piękne widoki dookoła.
Dzień 15 (581 km.)Rano obudziliśmy się skostniali po nocy w otoczeniu betonu, a do tego dość mocno wiało na szczycie. Zaczęliśmy się zbierać objeżdżani przez Ukraińców w ładach, którzy dziarsko podjeżdżali na szczyt, żeby czesać bieszczadzkie jagody.
Zjechaliśmy sprawnie i bezproblemowo i wjechaliśmy na jeden z największych dramatów drogowych wyjazdu, czyli drogę N13 do granicy w Krościenku. 200 km. slalomu między wyrwami w asfalcie, kto może, niech unika. A po drodze nadgraniczny post wojskowy, w którym żołnierze sprawdzili nam paszporty w kaskach i byli zainteresowani głównie przygazówkami.
Granica w Krościenku okazała się pusta, panowie celnicy ukraińscy zaproponowali nam szczegółową kontrolę bagażu połączoną z rozkręcaniem motocykli, my im zaproponowaliśmy po 10$ i po kwadransie byliśmy w Polsce.
Droga E371 w Polsce to już bajka po doświadczeniach ukraińskich. Równo, sprawnie, w miarę szeroko. Jedyna przygoda, która się zdarzyła po drodze do domu spotkała Daniela i jego TDMa. Otóż w okolicach Kolbuszowej zaczął kopcić jak stara cezeta, najpierw podejrzenie padło na ukraińskie paliwo, ostatecznie okazało się, że pękł mu przewód z olejem. Silnik się na szczęscie nie zatarł, motocykl z częścią moich bagaży zostawiliśmy u miejscowego księdza proboszcza w garażu i wróciliśmy we dwóch na Varaderze.
Przejechaliśmy w sumie 5315 km.
Ukraina jest piękna, bezpieczna, ludzie bardzo chętni do pomocy i życzliwi.
GPS Garmin Montana 600 z CityNavigator Europe - zupełnie wystarczająca do nawigowania po Ukranie; dodatkowo wgrałem ręcznie topo Połoniny Równej ze strony marshruty.ru
mapa samochodowa Demarta Ukraina 1:1000000 dla ogólnej orientacji
przewodniki Bezdroży „Ukraina zachodnia” i „Krym” - bardzo dobre
motocykle paliły 2-3 l. więcej na 100 km. niż w Polsce, ale żadnych awarii w związku z jakością paliwa nie mieliśmy.
Polecamy!