Piątek, 25.04.2014
Budzę się zlany potem, wszystko przez zły sen. Nie znam przyczyny, ot - po prostu, czasem tak mi się trafia. Podnoszę się i nagi, jak mnie Pan Bóg stworzył nieśmiało opuszczam namiot. Jest przyjemnie ciepło, lekka, wilgotna bryza owiewa moje ciało. Jeszcze ciemno. Rozglądam się dookoła starając się ocenić miejsce. Rozbijałem się bowiem po zmroku. Wyszło jak wyszło – dziś już nieważne dlaczego. Oceniam sytuację. Zawsze, przy wyborze miejsca kieruję się kilkoma zasadami: bezpieczeństwo, niewchodzenie w drogę tubylcom, poszanowanie ich mienia/własności, porządek, płaska powierzchnia, jak najmniejszy konflikt z „literą prawa” czy wreszcie coś, co czasem wygrywa z całą resztą – atrakcyjne położenie... Z tego ostatniego wczoraj musiałem zrezygnować bo szukając po omacku jestem w stanie ocenić jedynie czy „na owej polance zmieści się mój namiot a w krzakach upchnę motocykl”. Tak tez było i tym razem. Ciemnozielony namiot został upchnięty gdzieś między iglaste drzewka, nieco dalej została schowana moja biała maszyna. Po ubiegłorocznej przygodzie (kradzież) zostawiam na niej tylko grzane manetki... i to tylko dlatego, że są przyklejone
Szumiący w koło las daje jednak mi poczucie bezpieczeństwa. Postanawiam poleżeć, poczekać na wschód słonka, dać szansę dla namiotu osuszyć się z wilgoci nocy.
2h później, równa, szeroka szutrówka, a na niej pędzący z zawrotną prędkością (60km/h) motocykl. Wg navi do oceanu nie dalej niż 4km, a dojazd trwał chyba z pół godziny. To okoliczności przyrody, pięknie świecące słonko sprawiły, że nie było pospiechu. To chwila wolności jaką mogłem cieszyć się do 10:00 Ups... no właśnie. Już widzę, że będę spóźniony. Wysyłam SMS-a, że się spóźnię z 20minut i powoli zawracam. Ostatnie chwile na tym kawałku, na tym południowym skrawku Portugalii, Europy. Szkoda kurcze, że Rafał nie zdecydował się jednak zostać ze mną ;( Mam tego rana wielką ochotę na harce po tych dróżkach, a jest ich tu w bród!
Wypadam na wyludnione, asfaltowe portugalskie drogi. Porównując wielkość obłożenia ich przez pojazdy mechaniczne, z naszymi standardami, można by powiedzieć, że jeżdżą tu tylko kampery z zagranicy. Zero ruchu!! I ta nawierzchnia, i te krajobrazy dookoła, i te zakręty! I tylko czasem się zastanawiam, czy to u nas nie ma tak pięknie położonych dróg, czy to ja wybieram te szybkie, bo w kraju się przecież zawsze spieszy. Byle szybciej do domu, do znajomych, do pracy. Bo zamkną sklep, bo rano do pracy, bo ktoś czeka... Trzeba chyba będzie kiedyś wybrać się na luzaku po kraju i dać tym rozważaniom kres. Raz na zawsze! A może to monotonia obrazów widzianych na co dzień... nie wiem , sprawdzę, opiszę. Kiedyś...
20km dalej z tego letargu wybudza mnie wibrujący w kieszeni spodni telefon. Nim zdążyłem się w bezpiecznym miejscu zatrzymać dzwoni po raz drugi. Oj, coś się chyba stało.
-
Gdzie Ty jesteś ? - pyta ze zdziwieniem w głosie mój towarzysz podróży.
-
No przecież jadę do Ciebie, wiem , wiem – przesadziłem z czasem, spóźnię się jednak z 30 minut – zgodnie z prawdą odpowiadam.
-
Kur***, przecież jesteś na drugim krańcu wybrzeża, ze 150km stąd, ja nie wiem jak Ty chcesz dotrzeć tu w 20 minut...
Cisza.... potem chwila zastanowienia i szybko ustalamy na mapie. gdzie tak naprawdę spał Rafał, a gdzie tak naprawdę jestem ja. Wg nawigacji jest ok, wyciągam jeszcze papierową mapę, bez której nie wyobrażam sobie żadnej podróży. Navi to wygoda, mapa to przygoda!
Wszystko ok, dziwna, stresująca dla obu stron sytuacja była wynikiem tego, że Rafał źle spojrzał na mapkę googla (na kempingu miał internet), gdzie nasz spot rysował ślad... i myślał, że ja mu najnormalniej w świecie, po chamsku uciekam. Śmieszy nas ta cała sytuacja już po spotkaniu się. Oczywiście przez to wszystko, jak też przez dzisiejsze święto w Portugalii, przyjeżdżam na miejsce spóźniony nie 20, nie 30 a 40 minut... czasem tak bywa. Lepiej późno niż wcale.
Aha, bo zapomnę: na odcinek wybrzeża, którym zasuwam na spotkanie, warto poświęcić z pół dnia – jest usiany zameczkami i innymi wartymi uwagi i odwiedzenia obiektami. Zapewne, bo nie mieliśmy już czasu by tam wrócić. Ów odcinek to około 25km trasy N268, położony jest mniej więcej w połowie jej długości. Zagęszczenie brązowych tabliczek, z opisem ciekawych miejsc aż zaprasza do zjazdu z głównej trasy. No ale co zrobić jak ma się tylko 12 dni a chce się zobaczyć "całą" Portugalię i jeszcze kawałek północnej Hiszpanii. Trzeba gnać!
Dalej, już razem, ruszamy penetrować linię zachodniego wybrzeża. Plaża za plażą, aż w końcu na jedną z nich wtaczam się swoim EnJoyem, na łysych laczkach. Dopóki jest z górki – jakoś idzie. Potem, gdy maszyna traci cały swój prześwit, opiera się o piasek tak, że nie trzeba rozkładać stopki - pod pretekstem pikniku, zdejmuję wszystko co mam na motocyklu i próbuję wyjechać... Ups, mamy problem
tak, wiem – tylko ostatnia pierdoła tłumaczy się brakiem bieżnika
No ale co mamy począć? Robimy więc owy piknik i celem uniknięcia wstydu czekam aż widownia opuści plażę. Oczywiście plażujących tylu, ile samochodów na ulicach, znaczy się wcale. Gdy tylko odchodzą odpalam maszynę i próbuję wyjechać. Ni hu hu. Szybciutko podbiega Madrafi i pomaga wypchnąć klocka. Czuję się pokonany, upokorzony. Cieszę się tylko, że Rafał był na tyle trzeźwy, że nie zdecydował się swoim moto na wjazd tutaj. To była by dopiero nierówna walka. Nie to, że ja coś piłem, poniosły mnie raczej procenty ”euforii”.
10km dalej, BMW nie wie gdzie chce jechać, a że stać nie lubi to zastanawia się nad tym w pozycji leżącej. Humor nam dopisuje
(fotki jutro:) )
Dajemy spokój już dla wybrzeża, ileż można tych plażyczek, miasteczek obejrzeć. Wystarczy. Wybieram jakieś POI w nawi oznaczone jako punkt widokowy i ruszamy. Na wybranym miejscu, meldujemy się około 30 minut później. Stała tam piękna obora... Byłem tak wq***, że nawet nie zrobiłem jej zdjęcia, dziś żałuję. Było by się z czego pośmiać
Dzień kończymy wizytą na przecudownym zamku, otoczonym wspaniałą wioską, w której żyje do dziś ponad setka mieszkańców. Zdaje się, że wszyscy pracują na potrzeby usług turystycznych i... widać, że to kochają. Miejsce GENIALNE, miejsce którego nie można ominąć, mimo, że nie leży na dość często uczęszczanej trasie. Naprawdę polecam, zwłaszcza, że wstęp i parking nic nie kosztuje. To tylko dojazd... daleki, może nie najpiękniejszą drogą ale jednak warto. W pobliżu znajduje się podobno równie ciekawy obiekt, w Mourao. Podobno bo stosunkiem głosów 1:1 odpuszczamy, ten co był bliżej przodu wybierał kierunek
Noc spędzamy na drogim (14e) kempingu w pięknej ponoć Evorze. Ponoć, bo tu był łyk alkoholu za dużo i trzeba było pójść wcześniej spać
Na starówkę do Evory kiedyś trzeba będzie po prostu wrócić....
A tymczasem zapraszam Was na jutro, na krótki spacer po owym wspaniałym zamku/wiosce/twierdzy – zapraszam do Monsaraz. Będzie też kilka fotek z innych miejsc, z miejsc w które BMW nie wjechało
Mam nadzieję, że nie macie mi za złe tego naśmiewania się z marki, ot po prostu, nas to bawiło więc wspominam co jakiś czas. Lepiej czasem się po prostu wycofać i nie ryzykować kontuzji, już nie ważne czy swojej czy motocykla. Byliśmy z dala od domu i szkoda byłoby ryzykować. Uważam, że Rafał postąpił słusznie wycofując się z miejsc, w których nie czuł się pewnie. Ja robiłem źle, jadąc dalej, zostawiając kumpla na kwadrans ale ja tak mam
Starczy tego pisania, jutro same zdjęcia.
Zapraszam.